sobota, 28 czerwca 2008

jeśli jest sobota, to możemy się poślimaczyć ;-)


Twarzą w twarz z winniczkiem

Pasażer na gapę


Hyc na listek


Pojedynek rogaczy


Ilustracja do karty Tarota Wisielec


Skoczyć czy nie skoczyć?


Wygina śmiało ciało


Skok nad przepaścią

tipsy vs filozofia egzystencjalna


Lubię długie paznokcie.
Nie mam nic przeciwko tipsom.
ALE
mało jest zjawisk, które wqrwiają mnie bardziej niż ekspedientka w sklepie spożywczym stojąca nad kasą i dłubiąca jednym tipsem za drugim tipsem.
Jednak takie zjawiska są.
Jednym z nich jest ta sama ekspedientka usiłująca wciskać klawisze kasy, w czym rzeczone tipsy wybitnie jej przeszkadzają. Wystarczy, że popatrzę na nią chwilę i natychmiast tracę ochotę na zakupy.
A wczoraj załatwiałam różne dziwne sprawy urzędowe i w jednym miejscu moje personalia do komputerowej bazy danych wprowadzała utipsiona sekretarka. Popatrzyłam jak tipsy więzną jej w klawiaturze i odpadłam.

Burzy mi to całą życiową filozofię.
Bo głęboko wierzę (a może powinnam użyć czasu przeszłego?), że ważniejszą częścią życia jest ta, którą spędzamy poza pracą. A tu znienacka okazuje się, że chciałabym, żeby te baby dostosowały swój wygląd do potrzeb wykonywanej pracy.
ZONK.

wtorek, 24 czerwca 2008

post rytualny ;-)


Bohaterem opowiadania Hanny Krall pt. „Mężczyzna i kobieta” jest Lew Salomonowicz, który „Zwiedził (...) dwanaście więzień, trzy łagry i dwa zesłania.” W jednym z obozów zajmował się grzebaniem zmarłych i miał poważny problem z obrzędem pochówku. „Wiedział, że istnieją różne zwyczaje, ale ich nie znał. Wygłaszanie przemówień byłoby śmieszne. Modlitwa byłaby fałszem, ponieważ nie wierzył w Boga. Wymyślił własny obrzęd: obchodził kilkakrotnie mogiłę, poruszając rękami, jakby to były skrzydła. Chyba przypominał ptaka. Myślał: niech sobie polecą gdzieś, byle stąd najdalej. Później śpiewał. Najchętniej pieśni, które lubił, na przykład stare romanse (...)”

Fascynuje mnie nasze ludzkie zamiłowanie do rytuałów. Niby nie lubimy powtarzać tych samych czynności i czujemy się co najmniej znudzeni kiedy ktoś każe nam to robić, ale chyba każdy ma jakiś ulubiony rytuał, który zawsze poprawia mu nastrój.

Najbardziej fascynujące są jednak RYTUAŁY PRZEJŚCIA.
Uwielbiam je.
Każdą zmianę w moim życiu staram się uczcić jakimś obrzędem, który specjalnie sobie na taką okazję wymyślam. Nie wiem dlaczego, ale jest mi to po prostu POTRZEBNE.
Teraz przyszło mi do głowy, że to może być skutek uboczny braku poczucia czasu. Nie jestem w stanie umiejscowić w czasie ani zmian, które się we mnie dokonują, ani nawet przełomowych chwil mojego życia, więc robię coś, co pozwala mi później myśleć: „to było wtedy, kiedy...”

Zazwyczaj najpierw coś się działo, a potem dobierałam do tego jakąś celebrę, ale teraz wymyśliłam sobie coś innego.
Bo chcę być INNA. Ale nie wiem jaka.
Wymyśliłam zatem rytuał przejścia, który GDZIEŚ mnie na pewno doprowadzi.
Jest długotrwały.
Wymagał inwestycji.
I jest niebezpieczny – szkodliwy nie tylko w chwili odprawiania, ale może też mieć negatywne następstwa w przyszłości.
I dlatego jest IDEALNY.
Niestety, nie mogę Wam zdradzić, co wymyśliłam, bo rytuały przejścia zawsze są TABU.
:-)

sobota, 21 czerwca 2008

miszmasz historyczny


Konfidenci chodzą po ulicach
Bez wyrzutów, bo zaleczył wszystko czas

- śpiewają w piosence „Tajni agenci” chłopaki z Big Cyca.
Ale czy rzeczywiście czas wszystko zaleczył?
Zamieszanie wokół książki o Lechu Wałęsie dowodzi raczej, że te rany są wciąż otwarte.
A czy nasz były prezydent był tewu Bolkiem?
Nie wiem.
Ale jakoś mnie ta sprawa mało ekscytuje. Przypuszczam, że to dlatego, że nigdy jakoś specjalnie Wałęsy nie lubiłam. Oczywiście, podziwiam fakt, że mimo podeszłego wieku ciągle się uczy i rozwija, ale nawet to nie uczyniło go w moich oczach autorytetem w żadnej sprawie.
Znacznie bardziej się przejęłam wtedy, kiedy Tomasz Dedek przyznał, że był tajnym współpracownikiem SB i brał za to pieniądze.
Lubiłam faceta, więc to mnie naprawdę poruszyło.
Wiem, że nie mam prawa nikogo osądzać - tym bardziej, że nie wiem jak wtedy się żyło - ale jakoś nie mogę na niego patrzeć. Nawet „Rodziny zastępczej” już nie oglądam.
Oczywiście, czytałam wypowiedzi Dedka, w których przyznaje, że to co zrobił, było złe. Ale wtedy w mojej głowie wyświetla się pytanie: co by było, gdyby ten system nie upadł? Czy Papkin nadal by donosił?

Kto był ścierwem, zawsze będzie świnią
Kto się skurwił, zawsze będzie gnidą

(„Tajni agenci” Big Cyc)

Trochę się zastanawiam, jaki wpływ na mój obiór podobnych spraw ma fakt, że mam nieprzyjemne doświadczenie z dzieciństwa, które (doświadczenie, nie dzieciństwo) można by zatytułować „zdradzona przez przyjaciół”, choć miało wymiar naprawdę dziecinny.
Kiedy chodziłam do podstawówki przyjaźniłam się m.in. z dwoma chłopakami z sąsiedztwa i choć byliśmy tylko dziećmi, to wydawało się (nie tylko mnie, ale wszystkim, którzy nas znali), że to była PRAWDZIWA PRZYJAŹŃ. Niestety, to wrażenie prysło kiedy pomogli komuś, kogo bardzo nie lubiłam, zrobić mi dość chamski numer.
Wszystko było dziecinne i właściwie mogłabym się dzisiaj z tego śmiać, gdyby nie to, że naprawdę wierzyłam w naszą przyjaźń.
A przyjaciele takich rzeczy nie robią. Kropka.
Chłopcy mnie przeprosili, ale co z tego? Nie miałam i nadal nie mam ochoty na podtrzymywanie znajomości z nimi. Nawet takiej konwencjonalnej.
Wszystko albo nic - to raczej niezdrowe podejście, ale takie akurat mam.

Jeden z tych chłopaków pomagał kiedyś (już jako dorosły) mojemu bratu w jakiejś pracy u moich dziadków. Potem trochę przesadzili z alkoholem i mój eks-przyjaciel płakał mojej babci w mankiet, że mnie kocha i nie może przeżyć, że mam go w nosie.
Kiedy babcia mi o tym opowiadała byłam zaskoczona tylko tym, że absolutnie nic mnie to nie obchodzi. Uczucia tego faceta były mi totalnie obojętne. Mógłby się powiesić z kartką, że mnie kocha na szyi, a ja tylko wzruszyłabym ramionami.
Wtedy po raz pierwszy zrozumiałam, że nawet taka drobna i dziecinna zdrada zabija jakiś kawałek serca zdradzonego.

I dlatego kiedy Big Cyc śpiewa:
Kiedyś się przypadkiem dowiesz,
Że twój kumpel zdradził cię,
Że przez lata piłeś z kimś
Kto majorem był w SB

domyślam się, co autorzy tych słów czuli, pisząc te słowa.

Na koniec jeszcze jedna kwestia związana z poczuciem winy za złe uczynki.
Rozmawiałam z mamą na temat Dedka i Wałęsy i zaczęłyśmy rozważać co by było, gdyby się okazało, że Wałęsa faktycznie był Bolkiem. Mama wtedy powiedziała, że Dedek przynajmniej przeprosił i wyraził skruchę, a Wałęsa (gdyby był Bolkiem) wypadłby znacznie gorzej, bo ciągle się wypiera.
A ja się wtedy zaczęłam zastanawiać o co nam chodzi, kiedy chcemy, żeby ludzie się zmienili i przeprosili za swoje błędy. Czy chcemy, żeby naprawdę żałowali i wstydzili się swoich błędów, czy wolimy, żeby swoją skruchę zwerbalizowali.
Bo jeśli chcemy, żeby naprawdę się wstydzili, to powinniśmy „docenić” również tych, którzy wstydzą się tak bardzo, że idą w zaparte i wszystkiemu zaprzeczają.

diagnoza bałaganu ;-)


Pobiłam w tym tygodniu rekord niesprzątania. A - zaprawdę powiadam Wam - jak jest się bałaganiarą, to takich rekordów bić nie należy ;-)
Odgruzowywanie swojej przestrzeni życiowej zaczęłam rano od zmycia naczyń, które stały już WSZĘDZIE. Kiedy prawie kończyłam, nadeszła mama z rachunkiem, za który mam jej oddać kasę:
- Położę ten rachunek u ciebie - powiedziała.
- Ciekawe gdzie - mruknęłam.
Mama udała się do mojej sypialnio-pracowni, a stojąc w drzwiach krzyknęła:
- Nie jest tak źle. Drzwi się jeszcze otwierają do środka.
:-)

środa, 18 czerwca 2008

diagnoza pracoholizmu?


Szef mnie dzisiaj zaskoczył textem:
- Jedź do domu, odpocznij sobie.
Dochodziła trzynasta.
Do tej pory nie wiem, co o tym myśleć...

Japończyk to by chyba przystąpił do seppuku, nie?


wtorek, 17 czerwca 2008

od Freuda do łysiny


Freud z tą zazdrością o penisa z deka przegiął. Powiedziałabym nawet, że wyjechał poza bandę i wyleciał w kosmos. No, ale dziś zazdrościłam facetom.
Zazdrościłam jak cholera.
Ale nie penisa.
Szlajałam się po sklepach (drugi dzień!), szukając kreacji, w której mogłabym dostąpić zaszczytu odebrania z rąk Szefa Wszystkich Szefów nagrody dla najlepszego niewolnika i wyobraziłam sobie faceta w podobnej sytuacji.
Co by zrobił?
Otworzyłby szafę, wyjąłby garnitur, w którym wszyscy widzieli go pierdylion i pół raza i byłby gotowy do uroczystości.
A ja?!? Dlaczego ja tak nie mogę?

Natchnienie spłynęło na mnie w domu, przed lustrem, gdzie stałam dłuższą chwilę, kontemplując swoją urodę. A kontemplowałam niekoniecznie dlatego, że lubię, ale dlatego że jutro idę do fryzjera i usiłowałam wymyślić sobie fryz.
Obok mnie przeszła mama, więc poszukałam u niej pomocy:
aalaaskaa: Zupełnie nie wiem jak się jutro obciąć...?
maamaa: Ja w ogóle nie wiem, co ty chcesz obcinać. No chyba, że na łyso...?

I to jest, proszę państwa, MYŚL!
Jeśli udam się po nagrodę łysa, to żadna pracowa plotkara nie powie później nic o moim stroju, prawda?

poniedziałek, 16 czerwca 2008

poznaj mnie po zygzaku


Podobno można poznać charakter człowieka na podstawie rysunków, które kreśli odruchowo podczas nudnego zebrania albo długiej rozmowy przez telefon, albo... w jakiejś jeszcze innej sytuacji.
No więc proszę. Poznajcie moją prawdziwą naturę.
Oto rysunek, który właśnie wylądował w koszu:

Potrafię w podobny sposób zamalować kartkę formatu A4, ale akurat nie mam pod ręką obrazka w takim rozmiarze. Musi Wam wystarczyć ten ;-)

Aha! Zwracam szanownym analizatorom uwagę na fakt, że wszystkie krzywe na tym rysunku są otwarte (zawsze rysuję w ten sposób).



UPDATE

Może szkoda, że wyrzucam te rysuneczki?

Znalazłam takie coś:

Użyłam tylko jednego filtra i wyszło coś takiego:

2 minuty zabawy i wzorek na antyczną wazę gotowy:

Jeszcze tylko muszę antyczną wazę skombinować...



ps
Oto do czego człowiek jest zdolny, kiedy mu już praca obrzydnie...

niedziela, 15 czerwca 2008

pytanie przed snem


Niedojadłam,
niedospałam,
niedożyłam towarzysko,
niedopiłam...
...a nie, co to, to nie.
(Bez Martini to byłoby już całkiem nie do wytrzymania ;-))

No więc (tak, wiem) zmierzam do tego, że wykonałam kawał dobrej roboty.
Szkoda tylko, że nikomu - tak naprawdę - do niczego niepotrzebnej.
I że jeszcze nie skończyłam...

Nie nakarmiłam głodnego.
Nie napoiłam spragnionego.
Nie odziałam gołego.

Jednym zdaniem:
Nie poprawiłam świata.

I co? Może było warto???

tao hoi


Do mojego domu wchodzi się przez ganek.
Na ganku stoi hoja.
Hoja zakwitła.
Ma na razie tylko jeden baldach z kwiatami, ale i tak zaaromatyzowała cały ganek.
I nie przeszkodził jej w tym nawet otwarty non stop lufcik.

Nie zrobiła nic, co wymagałoby od niej jakiegoś szczególnego wysiłku.
Ona tylko jest sobą, a i tak zmieniła cały swój – i nasz – świat (na pachnący).

Lao-tse miał rację. Świat cały czas daje nam lekcje.


piątek, 13 czerwca 2008

po prostu nie mogłam się oprzeć pokusie...



...musiałam to przekazać dalej.



A jeśli chodzi o brak sukcesów naszej reprezentacji, to przyznaję się:
TO MOJA WINA!

Nie oglądałam i takie skutki...

środa, 11 czerwca 2008

critical error


Czy ja mówiłam, że wolę "skażone piękno"?
Czy ja mówiłam, że nie rzuciłabym się na największe nawet ciacho (czyt. mięsko) w celach erotycznych, gdyby nie istniała między nami więź emocjonalna?

Kłamałam.

Spędziłam dziś kilka godzin z absolutnie idealnie wykonanym facetem.
I D E A L N I E !!!

Już po kilku minutach myślałam tylko o jednym -> z nim tak.
Natychmiast.
Wszędzie.
W pociągu, przeciągu i na drągu ;-)


Ale, qrwa, przecież nie w pracy...

wtorek, 10 czerwca 2008

system error


Jestem tak zmęczona, że chwilami mam wrażenie, że mi się oprogramowanie zawiesza -
to w głowie i to w sercu.
Dziwne uczucie.

Dlaczego to sobie robię?

piątek, 6 czerwca 2008

olśnienie truskawkowej ćmy i oblany egzamin


Ależ to był tydzień!
Chyba jeszcze nigdy nie doświadczyłam takiego poziomo wqrwu w tak ograniczonym czasie.
Absolutny brak kontroli nad doświadczaniem negatywnych emocji.
Totalne przejęcie kontroli przez czynniki zewnętrzne nad moim stanem wewnętrznym.
Syf i malaria

Wróciłam z pracy, zapuściłam Jacka, żeby mi poczytał, położyłam się i... zasnęłam. W środku dnia. Zresztą, może to nie był sen tylko przeciążenie systemu?
Wstałam, odebrałam telefon od kumpeli i dowiedziałam się, że dzwoni do mnie od paru godzin, a ja nie odbieram.
Padłam w tym samym pokoju, w którym leżał telefon. Głośność – niemal maks. Liczba nieodebranych połączeń – siedem.
No i co?
Nic.
Fakt bez znaczenia.



Wyszłam przed chwilą z domu. Poszłam do ogródka i niespodziewanie nabrałam ochoty na truskawki. Rosną w najciemniejszym zakątku – nie dociera do nich światło ulicznych lamp, a u sąsiadów akurat zaciemnienie...
Widziałam tylko zielone owoce, a te idealne do spożycia, ciemnoczerwone, doskonale ginęły w mroku. Mogłam iść do domu po latarkę i nie byłoby to nic niespotykanego, bo już mi się takie akcje zdarzały (mam na myśli szukanie truskawek z latarką), ale jakoś mi się nie chciało.
W pewnym momencie uświadomiłam sobie, że czuję dotykiem owoc, którego wcale nie widzę. Po zerwaniu okazało się, że to jedna z najładniejszych znalezionych truskawek.
Ten moment był chwilą olśnienia. Dotarło do mnie – tak naprawdę i do końca – co mają na myśli buddyści mówiący o konieczności oderwania się od rozumu, o podążaniu ścieżką Niczego i zmierzaniu Nigdzie.
Niestety, nie potrafię tego olśnienia opisać.

W książce „Tao Kubusia Puchatka” jest taki fragment:
„Podczas gdy Czysty umysł słucha śpiewu ptaka, umysł Napchany Wiedzą i Inteligencją zastanawia się, jaki gatunek ptaka śpiewa. Im bardziej jest Napchany, tym mniej może usłyszeć na własne uszy i zobaczyć na własne oczy. Wiedza i Inteligencja skłonne są zajmować się niewłaściwymi sprawami, a umysł zmylony przez Wiedzę, Inteligencję i Abstrakcyjne Idee ugania się za sprawami, które nie są ważne, albo wcale nie istnieją, zamiast patrzeć, doceniać i wykorzystywać to, co jest tuż przed nim.”

Zostałam na dworze do chwili całkowitego przemarznięcia.
Uświadomiłam sobie, że jestem stworzeniem nocnym.
Kocham tę ciszę.
Kocham spokój, którego nie zakłóca nasza dzienna aktywność.
Kocham gwiazdy.

Możecie mi mówić: ĆMA :-)



A po powrocie do domu natychmiast oblałam egzamin.
Nad moim kubeczkiem z mlekiem zaczęła latać mucha (m, ona była zielonkawa!), a ja się zaczęłam zastanawiać: zabić czy nie. I machnęłam ręką: nie będę przecież święta. Zabiłam.
I natychmiast pożałowałam.
Za późno.

Pamiętacie zdanie: "Te leciutkie zwłoki motyla spoczęły ogromnym ciężarem na moim sumieniu"?
Moje sumienie poczuło się równie obciążone.
Albo nawet bardziej - działałam z premedytacją.
I co teraz?

czwartek, 5 czerwca 2008

portret bez damy


Miałam zamiar w końcu dostosować się do stereotypu i być „kobieca” czyli:
mieć długie włosy
i
chodzić w butach na wysokich obcasach
(do chodzenia w spódniczkach jeszcze się nie posunęłam,
ale był taki pomysł)...

I kicha.

Najpierw zrezygnowałam z zapuszczania włosów.
O jeżu kolczasy! jakie to zapuszczanie wqrwiające!
Wróciłam do postrzępionego rozczochrańca (o ile można mówić o rozczochraniu przy włosach tej długości...) i git.

Aż tu nagle zobaczyłam jakieś zgrubienie na drugim palcu u stopy prawej.

Zwołane naprędce konsylium koleżeńskie orzekło, że to nagniotek.
Ale że co – zapytałam – że niby odcisk?
No i podobno tak.
Nie wiedziałam jak wyglądają odciski, to się dowiedziałam.
I jeszcze podano mi środki, którymi to trzeba smarować i odpadnie.
I że niby wszystkie kiedyś miały, bo to ciągłe noszenie butów na obcasach to...
Ale wy ciągle chodzicie w takich butach?! – przerwałam.
No, chodzimy – odparły.

A ja już nie będę!

Pożegnałam się ze swoją "kobiecością" i ubrałam Keeny.

I co ja niby teraz jestem?

Das madchen (z a umlaut)?

niedziela, 1 czerwca 2008

pouczający dowcip


Pewne plemię afrykańskie nawiedziła okrutna susza. Padając z pragnienia, udali sie do plemiennego szamana z prośba o pomoc. Szaman ów wyszedł z lepianki i kierując wzrok na tłum współplemieńców, zapytał:
- Kto ma wodę?
Nikt się nie zgłosił, więc powtórzył:
- Kto ma trochę wody?
Ociągając się lekko, zgłosił się jeden z członków plemienia:
- Ja mam jeszcze trochę. - Powiedział i podał szamanowi bukłak wody.
Szaman niewiele myśląc wylał wodę do miski, ściągnął koszulę i zaczął ją prać. Mieszkańcy wioski patrzyli na to ze zgrozą.
Szaman wyjął koszulę z wody, wykręcił, a brudną wodę wylał w krzaki. I znowu zapytał:
- Kto ma jeszcze wodę?
Kolejny osobnik podał mu bukłak, mówiąc:
- Mnie zostało jeszcze pół...
Szaman napełnił miskę i wypłukał koszulę.
Potem wylał wodę, a koszulę powiesił na sznurku.
Wzburzenie plemienia sięgnęło zenitu. Już mieli się niego rzucić, kiedy zaczęły napływać ciężkie chmury i rozpadał się deszcz. Szaman na to:
- Zawsze, kurwa, pada, jak pranie zrobię...



Bardzo jestem ciekawa, jak spuentowalibyście tę historię.

w drogę!


Tekst neutera o... żeglarstwie – powiedzmy - przypomniał mi, że powiewy wiatru (okoliczności) można wykorzystać do udania się niemal w dowolnie wybranym kierunku.
Jeśli tylko nauczymy się operować żaglem. No i, oczywiście, jeśli nie mamy akurat do czynienia z mordewindem, bo jak biednemu wiatr w oczy, to nie ma mocnych ;-)
Najważniejsze to nie walczyć i nie stawać okoniem, tylko spokojnie czekać i wykorzystywać wszystkie sprzyjające powiewy (sytuacje), żeby bez przesadnego wysiłku dostać się do upatrzonego celu.

Czy piszę o czymś nowym/odkrywczym?
A skąd! To przecież stare dobre TAO.
Problem z radami taoistów jest taki, jak ze wszystkimi innymi poradami dotyczącymi osiągania celów – najpierw trzeba sobie znaleźć WŁASCIWY cel do osiągnięcia.
I tylko to jest naprawdę trudne, bo potem to już z górki ;-) Łatwizna ;-)

Jeśli ktoś nic o tao nie wie, a chciałby się dowiedzieć lekko łatwo i przyjemnie, to polecam naprawdę ciekawą książeczkę na ten temat, a mianowicie: „Tao Kubusia Puchatka” Benjamina Hoffa. Jest w niej interesujący przykład obrazujący zasadę Wu Wei, którą: „(...)można zrozumieć uderzając w korek pływający po wodzie. Im silniej w niego uderzasz, tym bardziej ustępuje, im bardziej ustępuje, tym silniej wyskakuje z powrotem. Bez wydatkowania własnej energii taki korek może łatwo cię zmęczyć.”

Mnie zmęczyły dzisiaj złośliwe przedmioty martwe i dwunożne złośliwe stwory, chociaż wcale nie próbowałam napierdalać w nie ani młotkiem, ani łopatą, ani niczym innym.
A może powinnam...?

Lao-tse, twórca taoizmu (tao było zawsze, ale to on je pierwszy zauważył ;-)), uważał, że świat jest nauczycielem, którego lekcje należy sobie przyswoić...
Dla mnie świat wysilał się dzisiaj na próżno. Nic nie zrozumiałam, choć bolało.
Lao-tse powiedziałby, że ból dowodzi, że stawiałam opór, że przeciwstawiałam się naturalnym prawom. Być może. Przede mną jeszcze długa droga do tao.
Idziecie ze mną?