środa, 22 września 2010

post mortem

Iiii tam.
Słyszałam [w sensie raczej: czytałam] mnóstwo narzekań, że to trwa, że ludziska szukają błędów z obłędem w oczach, że zgłaszają do weryfikacji i oczekują na nią tygodniami idącymi w miesiące
itede
itepe



A tu szast-prast i pozamiatane.


No to ja się już nie gniewam ;-)




ps

Ale czy ja mam CZAS...? i/lub POTRZEBĘ...?

poniedziałek, 20 września 2010

aalaaskaa atakuje?

Zadawałam sobie ostatnio pytanie, czy ja naprawdę mam czas, a przede wszystkim: czy mam POTRZEBĘ pisania bloga...?

Zadawanie pytań nie jest - oczywiście - jednoznaczne z udzielaniem odpowiedzi ;-)

Jednak zawsze wtedy, kiedy nie umiem sobie sama odpowiedzieć na zadawane własnym przemysłem pytania - odpowiada mi Wszechświat.
I tym razem też się tak stało.

Odpowiedział bez owijania wełny w bawełnę. O tak:


po zestawieniu tej informacji z komunikatem:



OBRAZIŁAM SIĘ ;-) na Google za ten numer. (*)

I mam problem z głowy.

Pozdrawiam wszystkich, który kliknęli na "Zignoruj to ostrzeżenie"
i...

Żegnam Państwa.





(*) Zanim się obraziłam, zgłosiłam tę stronę do ponownej weryfikacji, więc może ją jeszcze odblokują...

niedziela, 12 września 2010

czasolinia

Cholera, nie chcecie tutaj ze mną gadać, chociaż statystyki z każdym dniem wyglądają lepiej…
A ja już od dawna chcę o coś zapytać…
No to zapytam.
Mimo wszystko.

Otóż, NLP posługuje się koncepcją nazywaną linią czasu, wg. której [koncepcji] wszystkie wydarzenia w naszym życiu można ustawić na linii – prostej lub krzywej – którą można sobie zwizualizować.
Najprostszy sposób odkrycia lokalizacji linii czasu polega na wyobrażeniu sobie jakiejś codziennej czynności w rodzaju mycia zębów czy jedzenia obiadu – najpierw przypominamy sobie wykonywanie tej czynności wczoraj, przedwczoraj, tydzień temu, miesiąc temu, pięć lat temu itp. a następnie wyobrażamy sobie wykonywanie jej jutro, pojutrze, za tydzień, za miesiąc, za pięć lat itp. Jeśli połączymy te obrazy linią, to zobaczymy właśnie przebieg własnej linii czasu.
Podobno w naszej kulturze linia czasu najczęściej przebiega od lewej (przeszłość) do prawej (przyszłość) i wygląda albo jak linia prosta, albo jak parabola. Natomiast w krajach arabskich ludzie mają najczęściej linie czasu przebiegające od tyłu do przodu, lub odwrotnie, przez co mogą widzieć tylko jedną jej część – ponoć najczęściej widzą przyszłość. To właśnie dlatego mamy tak różne wyobrażenia nt. czasu i punktualności ;-)

Ile razy bym tego nie sprawdzała, tyle razy okazuje się, że moja linia czasu jest prostą biegnącą od prawej (przeszłość) do lewej (przyszłość); czyli jestem nieco na bakier z „głównym nurtem” ;-)
Ma to ciekawe implikacje podczas korzystania z Internetu – otóż w wielu miejscach sieci, np. w przypadku blogów, można przeczytać starsze wpisy, albo przeglądać archiwum z notatkami podzielonymi na „starsze” i „nowsze”, a ja zawsze w takiej sytuacji szukam, odruchowo, tych nowszych po lewej, a starszych po prawej.
I przez jakiś czas „nie trafiałam”, ale ostatnio znajduję coraz więcej miejsc, których zawartość jest uporządkowana zgodnie z moją linią czasu – tak, jak np. wpisy na moim blogu.

Ciekawi mnie czy ktoś, kto o linii czasu nigdy nie słyszał, zwraca uwagę na takie szczegóły.

I jeszcze, czy – zakładając, że większość z was ma „normalne” linie czasu – nie mieliście nigdy wrażenia – zakładając, że kiedyś mieliście ochotę poczytać starsze posty – że coś jest z moim blogiem nie tak, skoro napis „Starsze posty” jest po prawej, a „Nowsze posty” po lewej stronie napisu „Strona główna”?

Ciekawi mnie też to, czy taki układ znaczy, że twórca serwisu Blogger ma równie awangardowo przebiegająca linię czasu jak moja…?

I jeszcze, dlaczego kiedyś było w necie mniej stron WWW z takim układem zawartości, a teraz jest ich znacznie więcej? - „Ściągali” jedni od drugich czy też wśród programistów większość stanowią ludzie z „odwróconą” linią czasu?

Jak sądzicie?

piątek, 10 września 2010

jeśli teraz trafi mnie szlag, to przynajmniej nie będę musiała oglądać kolejnej zimy…

Moje wejście w nowy cykl życiowy BordoKrówka uczciła odmową dowiezienia mnie do ZAKŁADU. Tym razem padł akumulator (chyba co nieco już nadwerężony uprzednią śmiercią alternatora).
I jak tu nie wierzyć numerologii, która ostrzega przed zakupem samochodu w dziewiątym roku cyklu?
Najbardziej rozwalające jest to, że awarii BordoKrówki nie można podsumować stwierdzeniem: „bo to zły samochód jest”; nie mogę nawet [tzn. nie mogę z czystym sumieniem, bo tak w ogóle, to kto mi zabroni? ;-)] złorzeczyć na jej poprzedniego właściciela… Ech!

Na pełnym wqurwie, bo nie lubię jeździć samochodem ojca, odbierałam wyniki badań krwi – dodajmy tutaj, że kolejne, bo lekarze różnych specjalizacji sprawdzali różne parametry mojego organizmu, na skutek czego mam żyły na obu rekach skłute jak początkująca narkomanka – z zaciekawieniem rzuciłam na nie okiem, a wtedy zamiast wyniku zobaczyłam text „zła probówka” i… doprawdy, dziwię się, że nikogo tam nie pogryzłam. Ale to chyba tylko dlatego, że akurat nie było w zasięgu wzroku pielęgniarki, która pobierała mi krew ;-)
Za to natychmiast i bez namysłu żadnego zażądałam zwrotu pieniędzy, które za to badanie zapłaciłam, a na propozycję, żebym przyszła jeszcze raz zareagowałam takim: „Chyba pani nie sądzi, że jeszcze kiedyś zrobię u was jakieś badania?” że natychmiast zwrócono mi 33zł, a przypominam, że 33 to moja ulubiona liczba… Nawet to LOS chce mi obrzydzić?

Podobno na cesarskim dworze w Chinach lekarz otrzymywał zapłatę tylko wtedy, kiedy jego pacjent był zdrowy, a nie wtedy, kiedy zachorował. Dlaczego my robimy odwrotnie?
Gdzie tu sens, gdzie logika?

ps
Słucham w kółko jak Binni Gula'za brząkają „Ni'bixi Dxi Zina” i ni chuja nie rozumiem, ale i tak mi się podoba.



ps 2
Ma ktoś FinePix HS10? Jak się sprawuje?

wtorek, 7 września 2010

martwa natura z półżywą aalaaskąą w tle

Ostatnio tematem przewodnim tutejszych wpisów bywała przyroda ożywiona, więc dzisiaj, dla odmiany, skupię się na przyr… tj. cywilizacji nieożywionej.

Aczkolwiek, na przekór temu zamysłowi, uparcie i bez związku z czymkolwiek oraz ze wszystkim przypomina mi się zwierzątko z „Restauracji na końcu Wszechświata” Douglasa Adamsa, które samo oferowało się do zjedzenia…
Chyba nic mną bardziej prowegetariańsko nie wstrząsnęło, nawet najbardziej szokujące fotorelacje z rzeźni czy kurzych ferm, niż ta wizja. A fakt, że po takiej traumie nadal mięsko wpierdalam, najdobitniej świadczy o tym, że jestem niereformowalna ;-)

Tzw. kultura materialna jest ostatnio niemal równie oporna we współpracy jak mój umysł i moja silna wola.

Prawie dostałam zawału, kiedy pendrive zawierający efekty wielu godzin mojej ciężkiej pracy odmówił współpracy i osiągnął oświecenie oraz urzeczywistnił pustkę.
Na szczęście wystarczyło użycie programu EasyRecovery, żeby temu zaradzić, za co BIG THANKS dla jego twórczyń i twórców – życie mi uratowali, bo ten zawał już był w ogródku, już witał się z gąską.

Później Tidżej ni z tego ni z owego poinformował, że zasilacz podłączony, ale nie ładuje, co bynajmniej nie podziałało kojąco na moje nerwy.
Na szczęście wystarczyło odrobinę połaskotać go po stykach baterii, żeby zmienił zdanie.

Następnie Bordokrówka oświadczyła, i to publicznie, że ma pełny zbiornik gazu, a pan na stacji jakoś doprawdy dziwnie na mnie patrzył, kiedy mówiłam, że to niemożliwe.
Jakoś nie wierzę, że te 600km od ostatniego tankowania przejechałam perpetuum mobilem, więc chyba zepsuł się zawór, co jest sugestią pana ze stacji, bo ja przemyśleń na temat zaworów nie miewam.
Na sposób pozbycia się tej awarii nie mam żadnego pomysłu, poza tym jednym, żeby dać ogłoszenie treści następującej: oddam samochód w dobre ręce, bo za siebie nie ręczę ;-)

Na koniec dodam akcent pozytywny i wyjawię, że istnieje jeden [słownie: jeden] element kultury materialnej, który ostatnio działa lepiej niż kiedyś, a już na pewno CISZEJ. A jest to stepper, który dotychczas „smarowałam” różnymi „profesjonalnymi” olejami do sprzętów sportowych, co na krótko go uciszało, aż poszłam wreszcie po rozum na forum internetowe i dowiedziałam się, że najlepiej do takich celów nadaje się WD-40 i niniejszym potwierdzam: nadaje się. Stepper nie skrzypi już trzeci tydzień. Ufff!


ps
Właśnie uświadomiłam sobie, że mój stepper jako jedyny, spośród używanych na co dzień urządzeń, nie posiada imienia. Może to właśnie tego tak długo i głośno się dopominał? O ja taka i owaka niedomyślna!
Ciekawe czy spodoba mu się stare słowiańskie imię: Myślidar…? ;-)


ps 2
Jutro nów księżyca, więc wg. „wyznawanej” przeze mnie szkoły numerologicznej zacznie się nowy rok numerologiczny, a to znaczy, że skończy się wreszcie ten mój masakrytyczny dziewiąty rok masakrytycznego cyklu życiowego.
Już nie mogę się doczekać!
[Czymś się trzeba łudzić, nie?]