czwartek, 29 maja 2008

paso doble


Za oknem wiosna, a wewnątrz... praca.
Praca, praca i praca.
Rzygam pracą.

Otworzyłam książkę. Przeczytałam:
„Ale cóż kościom po słońcu. Przecież nie zakwitną.”
Wystraszyłam się, że czytam poradnik napisany przez moich pracodawców, ale nie.
Olga Tokarczuk „Anna In w grobowcach świata”. Ufff!

Zapatrzyłam się w koronę drzewa za oknem.
Wiatr poruszał liśćmi i gałązkami w różnych kierunkach...
Może tak właśnie powinnam żyć? – Poddać się jakiemuś prądowi?
Ale nie. Dlaczego ktoś inny miałby decydować o kierunku, w którym ja się poruszam? Stanowczo odpada.
Chociaż – z drugiej strony – nie miałam wpływu niemal na nic, co doprowadziło mnie do obecnego stanu. Nie ożywiłam niczego. Nie wypchnęłam z wody pierwszego lądowego stworzenia. Nie kierowałam ewolucją naszego wspólnego z małpami praprzodka. Nie wybierałam chromosomów, które mnie ukształtowały...
Może życie to tylko przypadek i nie ma się czym przejmować?
...
A może należy tym przypadkom powiedzieć: „Basta!”?

Wiatr ucichł. Gałązki zamarły w bezruchu.
Uległam złudzeniu.
One wcale nie poddają się wiatrom.
Markują uległość, a potem uparcie wracają na z góry upatrzone pozycje.

Wiedzą więcej ode mnie.
Znają swoje miejsce.

poniedziałek, 26 maja 2008

depesza z granicy


Robert Hooke sformułował jedno z praw mechaniki w postaci maksymy „ut tensio, sic vis”, co podobno znaczy „gdzie naprężenie, tam siła”. A jakby się tak wybrać ze szkiełkiem i okiem wśród ludzi, to by się okazało, że: gdzie siła/presja tam naprężenie.
A ja już stoję na swojej granicy sprężystości...
A może adekwatniejszym czasownikiem byłby: leżę?
Albo pęknę, albo tak komuś przysprężynuję, że się kulasami nakryje.
I żeby potem nie było, że nie ostrzegałam...

Empiryczny dowód osiągnięcia stanu krytycznego: myśl, że byłoby fajnie mieć sponsora – leżeć, pachnieć i pisać bloga ;-)

Kurna (chata?), aleśmy się dali wpuścić w kanał z tym całym rozwojem i postępem. Po jaką cholerę najlepszą część dnia spędzamy w robocie? Czy nie byłoby fajnie bujać się w hamaku gdzieś tam w dżungli?
No dobra, dobra... Czytuję Pawlikowską i wiem, że Indianie czasem głodują i że ich życie to nie je bajka... Ale to takie oczyszczające wyobrażenie:
leżę i nie mam nic do zrobienia;
nie czuję potrzeby posiadania;
nie stresuje mnie upływ czasu;
nie czuję potrzeby uczenia się...


No nie. Lubię to wyobrażenie, a teraz - jako dalszy ciąg powyższej wyliczanki - przychodzi mi do głowy tylko: „nie żyję”...

Tylko co to znaczy żyć? - Nie w takim sensie czysto biologicznym, ale raczej w sensie: jak nie zmarnować życia?
Dlaczego jeszcze nie wiem? Podobno jestem dorosła...
Mam kwit potwierdzający dojrzałość i co? - Nie znam odpowiedzi na podstawowe pytanie...
Co to za dojrzałość?

A co, jeśli oblewam właśnie najważniejszy egzamin?


Ale zaraz, zaraz... Przecież kiedyś wydawało mi się, że wiem...
Zapomniałam?

wtorek, 20 maja 2008

ogłoszenie drobne


Utknęłam w niedoczasie.

Na pociechę - Kinga Dunin, nieustająco w formie.
Wystarczy kliknąć.


niedziela, 18 maja 2008

slalom (czołgiem) między serialami


Obejrzałam dziś kolejny odcinek serialu dla młodzieży, który wydaje mi się interesujący, a mianowicie „Kyle XY”. Oglądając skonstatowałam, że fascynowałam się już „Joan z Arkadii” i „Weroniką Mars” – również wyprodukowanymi z myślą o młodzieży. Jedna komórka mózgu zareagowała na tę konstatację myślą, że chyba dziecinnieję, ale inne ją zakrzyczały, podsuwając myśl, że oglądam teraz seriale dla młodzieży, bo kiedy byłam nastolatką, nic ciekawego dla młodzieży nie produkowano.
Nie wiem czy to prawda. Może coś ciekawego tivi emitowała, ale ja nie miałam ochoty oglądać?
Usiłowałam przypomnieć sobie coś, co w młodości (heh, ależ to brzmi – „w młodości” ;-)) z zainteresowaniem oglądałam i przypominam sobie tylko - uwaga! - „Czterech pancernych i psa”.
To wspomnienie mnie poruszyło, bo znajomi wciąż przynoszą mi jakieś książki, które warto przeczytać i co jakiś czas okazuje się, że polecana książka zawiera dramatyczne wątki związane z druga wojną światową, które czasem ciężko przeżywam. Teraz czytam opowiadania Hanny Krall opublikowane w zbiorze pt. „Taniec na cudzym weselu”, a Jacek utknął na trzecim tomie „Niebieskiego roweru” (jakoś nie mam czasu go słuchać, bo nawet przy prozaicznych czynnościach domowych myślę raczej o pracy).
Książki opowiadają jakąś prawdę o wojnie, a serial o załodze czołgu Rudy 102 – półprawdy. I wiecie co? Chociaż chodziłam do podstawówki, kiedy już można było mówić o tym, że we wrześniu 1939r. Polskę zaatakowali nie tylko Niemcy, ale i Rosjanie, chociaż nauczyciel historii opowiadał nam o NKWD i Katyniu, to i tak w naszych dziecięcych umysłach wygrywała wizja wojny przedstawiona w „Czterech pancernych i psie”. Dla nas „źli” byli wyłącznie Niemcy, a Rosjanie byli „dobrzy”...
Jakież to mi się teraz wydaje naiwne!
I to podwójnie.
Naiwne było bezrefleksyjne uznanie wizji z serialu za prawdę.
Naiwny był też podział całych nacji na „złe” i „dobre”. Bo prawda jest taka, że zła była wojna. A w każdym państwie, które w niej uczestniczyło, ujawnili się dobrzy i źli ludzie.
Nam, Polakom, wydaje się, że byliśmy niemal cudowni. Z chęcią myślimy o ludziach takich, jak Irena Sendlerowa, ale prawda jest taka, że i wśród Polaków było wielu kolaborantów, donosicieli i szabrowników.
Jedyna lekcja jaką powinniśmy wyciągnąć z historii zawiera się w słowach: nigdy więcej wojny. Ale my ciągle wysyłamy gdzieś naszych żołnierzy...
Ech!
A wracając do seriali (ależ mi tu powstaje dziwaczny koktajl tematyczny...) – wspomnienie siły oddziaływania serialu na umysł dziecka sugeruje (bynajmniej nie odkrywczo), że warto zwracać uwagę na to, co dzieci oglądają. A z obserwacji moich bratanic wnoszę, że teraz dzieci są najbardziej zainteresowane serialami typu „M jak miłość”.
Jakie pokolenie na takich serialach wyrośnie?

piątek, 16 maja 2008

o jeden seans za dużo ;-)


Obejrzałam po raz pierdylion ósmy„Casablancę” i ni z tego, ni z owego zobaczyłam całkiem znienacka, że to masakrytycznie seksistowski film jest.
Pasywno-labilna Ilse nie jest w stanie sama zdecydować z którym mężczyzną przeżyje życie i bezwolnie godzi się z cudzą decyzją w tej sprawie.
Rick do tego stopnia solidaryzuje się z bohaterskim Victorem Laszlo, że wpycha w jego ramiona kobietę, którą podobno kocha... -Po co zważać na jakąś tam miłość i pragnienia zakochanej kobiety, są przecież ważniejsze sprawy, nie?
Jak wszystko się zawali, to pociechą będzie męska przyjaźń... - Bo kumpel jest lepszy od każdej kobiety, nie?

Jednak najbardziej zabójczą sceną - choć akurat nie o seksizm chodzi - jest ta, w której Niemcy śpiewają swoją pieśń patriotyczną (Die Wacht am Rhein), a Laszlo, na przekór im, zamawia u orkiestry Marsyliankę.
Prawie udusiłam się ze śmiechu, kiedy pomyślałam, że ta scena to kwintesencja stereotypowo pojmowanej męskości – takiej, która nakazuje stawiać czoło całemu światu i narażać życie nawet tam, gdzie to nikomu nie jest do niczego potrzebne.
Ale to temat na oddzielny post, który pewnie nie powstanie.

Dobranoc.

czwartek, 15 maja 2008

nie, nie zapomniałam...


Ja tu jeszcze wrócę... Naprawdę.
Zaniedługo.

A dziś Święto Polskiej Niezapominajki, więc
- specjalnie dla Was -
cyknęłam przed chwilą foto:



Wesołych Świąt ;-)

poniedziałek, 12 maja 2008

Chór Narzekań Mieszkańców Wrocławia





Kocham ludzi, którzy wymyślają takie rzeczy!

sobota, 10 maja 2008

niebo gwiaździste nade mną, prawo moralne we mnie...


Ostatnie dni dały mi nieźle popalić. Czułam się tak, jakbym gołym tyłkiem ślizgała się po nieheblowanej sinusoidzie. Kiedy tylko mozolnie wygrzebałam się z jakiegoś dołka to natychmiast wpadałam w kolejny. Doprawdy, wystarczyłyby mi „atrakcje” związane z pracą, dokształcaniem i różnymi lekkomyślnie podjętymi zobowiązaniami - bonus w postaci bezsenności to już przejaw niezwykłej wprost rozrzutności Złego Losu.
Po tygodniu tej obfitości wyglądałam jak rasowe zombie.
A tu akurat ten piątek, na który umówiłam się z psiapsiółką do teatru...
O jeżu kolczasty! jak mi się nie chciało!!!
Ale się dowlokłam.
W teatrze siedział za mną jakiś bachor, który non stop żarł coś albo pił. I CIAMKAŁ.
Nawet nie wie, gówniarz, jak blisko był wyprawy na piwo do Abrahama.
Ale sztuka była zabawna i jedna pani na widowni dostała śmiechawki. Zaraźliwej. Roześmiałam się również i całe napięcie opadło ze mnie jak portki z clowna w cyrku.
Z kronikarskiej skrupulatności dodam, że byłyśmy na „Szalonych nożyczkach” w Teatrze Powszechnym (w Łodzi) i choć nierzadko dowcipasy były na poziomie „żenujących dowcipów prowadzącego”, to ubawiłyśmy się jak rzadko. Polecam.
Potem wybrałyśmy się do Manufaktury, gdzie siedziałyśmy sobie na ryneczku, dopóki nie wyłączyli wodotrysków, które dostarczały nam wrażeń wizualnych (wychodzi na to, że wyłączają o 23.05).
A jak się w końcu rozstałyśmy, to mnie się jeszcze zachciało supermarketu otwartego 24h - nie podaję nazwy, bo zdrażnił mnie brak obsługi na stoiskach ze sprzętem elektronicznym i nie będę im robić reklamy (żeby „nocni” pracownicy nie mogli wyjmować sprzętu z gablot...?! no, litości!).
Wróciłam do domu bardzo późno, a konkretnie – następnego dnia ;-) W drodze miedzy garażem a domem, spojrzałam w niebo i zobaczyłam takie mnóstwo gwiazd, że nie mogłam od nich oderwać oczu. Samo patrzenie na nie sprawiało, że czułam się szczęśliwa.
No to popatrzyłam sobie do woli i na zapas ;-)
A teraz popijam Martini i jest mi DOBRZE.
Czego i Wam z całego serca życzę.

środa, 7 maja 2008

być może zapowiedź...


Jak już odetchnę i znajdę trochę więcej niż chwilę czasu, to być może opowiem Wam, o czym myślałam podczas:
oglądania polowania fossy na lemura (w tivi),
lektury szóstego tomu „Autobiografii” Joanny Chmielewskiej,
uczestniczenia w pracowym szkoleniu (o dziwo, płacił szef) i obserwowania postaw innych uczestników kursu,
oglądania programu Wojciecha Cejrowskiego „Po mojemu”,
PRZEŻYWANIA filmu „Woda” (reż. Deepa Mehta) - ze szczególnym uwzględnieniem ostatniego kadru,
chowania się przed bardzo groźnym psem, który miał być w kojcu, ale został wypuszczony przez babcię właścicieli, nieświadomą, że plączę się sama po rozległej posiadłości (jak zobaczyłam otwarty kojec i psa – na szczęście tyłem do mnie - to zrobiło mi się tam jakby za ciasno).

To ostatnie było niemal przed chwilką i powoli do siebie dochodzę...
Powoli, bo byłam daleko ;-)


A jutro Dzień Prawdy w jednej Bardzo Ważnej Sprawie.
Jeśli możecie, to poproście swoich Bogów, żeby byli dla mnie łaskawi.

czwartek, 1 maja 2008

powszechna molesta



(...) od dziecka siedzisz przed telewizorem i widzisz, że człowiek jest mężczyzną, a kobieta jakimś od niego odchyleniem - jest sto smerfów i jedna smerfetka. Smerfy mają różne przymioty, a ona ma blond włosy i pantofle. Świat jest światem mężczyzn.



Szukałam czegoś do obejrzenia w tivi i zobaczyłam w programie HBO film
„Daleka północ”.
Szkoda, że nie zobaczyłam tego wcześniej, bo kazałabym ;-) wszystkim oglądać.
Film opowiada historię młodej kobiety, Josey Aimes, która odeszła od maltretującego ją męża i zatrudniła się w kopalni, żeby utrzymać rodzinę. W nowej pracy otrzymała dobre wynagrodzenie, ale doświadczyła takiej przemocy fizycznej i psychicznej ze strony zatrudnionych w kopalni facetów, że nie mogła tego znieść.
Nie była jedyną prześladowaną kobietą, ale była jedyną, która zdecydowała się na walkę w obronie swojej i innych kobiet godności. Najpierw zwróciła się o pomoc do zwierzchników i związkowców, ale nikt jej nie pomógł, więc wytoczyła pierwszy w historii kopalni proces o molestowanie seksualne w miejscu pracy.
Jeśli myślicie, że inne kobiety oraz zatrudniony w tej samej kopalni ojciec natychmiast ją poparli, to się mylicie. Atakowane kobiety bały się utraty pracy, a ojciec uważał, że praca w kopalni jest „męska”, że kobiety naruszają męskie terytorium, więc muszą ponieść tego konsekwencje.
Aby się przekonać czy Josey wygrała proces, musicie obejrzeć film. Z całego serca zachęcam – mimo pojawiających się tonów dydaktycznych i melodramatycznego grania na emocjach, to naprawdę przyzwoita produkcja. A w dodatku główną rolę gra Charlize Theron, w której mogłabym się bez trudu zakochać ;-)
Dodam, że film oparty jest na autentycznej historii i że płakałam podczas seansu. A płakałam nie tylko ze współczucia, ale i z wqrwu.


Jak jesteś mężczyzną, to już to jest git, już startujesz z lepszej pozycji, bo wszystko jest na miejscu. A jak jesteś kobietą i zabierasz głos, to możesz być pewny, że zaraz usłyszysz: masz wąsy, jesteś brzydka i niedodymana.
I dyskusja tym jakże silnym argumentem zostaje zamknięta.




A teraz historia osobista, from my life.
Po ostatniej pracowej oficjałce wychodziłam (i odjeżdżałam) z koleżanką. W szatni spotkałyśmy naszego szefa, który miał pretensje, że się z nim nie pożegnałyśmy. Rzucił się na nas, więc nie wywoływałyśmy bijatyki, tylko pozwoliłyśmy się ucałować w policzki. Towarzyszący szefowi pan skomentował to słowami: „Zazdroszczę ci”, na co nasz niezrównany szef odparł: „Wystarczy poprosić...”
Nie czekając na dalszy rozwój wypadków, powiedziałyśmy (oczywiście, zachowując bezpieczny dystans) obu panom „Do widzenia” i poszłyśmy.
Później opowiadałyśmy koleżankom o tym zdarzeniu, konkludując, że według szefa jesteśmy z tych, co to wystarczy poprosić i dają każdemu. Ta – opowiadana w żartobliwym tonie – historia wywołała lawinę innych opowieści o dwuznacznych zachowaniach naszych kolegów. I choć żadna z tych historii nie była drastyczna, to:
primo: żadna z nas nie czuła się komfortowo, kiedy ktoś – choćby minimalnie - naruszał naszą nietykalność osobistą
secundo: żadna z nas nie potrafiła twardo powiedzieć: „Spierdalaj!”
Dlaczego?


Babę zesłał Bóg
Raz mu wyszedł taki cud,
Babę zesłał Bóg
Coś innego przecież mógł.
Żeby dobrze zrobić wam,
Żeby dobrze zrobić wam,
Babę zesłał Pan.

Bóg też chłopem jest
Świadczy o tym Jego gest,
Bóg też chłopem jest
Tak jak swing i blues i jazz.
Żeby z baby ciągle drwić,
Żeby z baby ciągle drwić,
Trzeba chłopem być.




Media donoszą, że według policyjnych statystyk sprawcami połowy przestępstw na tle seksualnym popełnianych na terenie Unii Europejskiej są Polacy.

Co takiego jest w naszej kulturze, że produkujemy tylu gwałcicieli?
Jak się do tego przyczyniamy?
Ile w tym winy każdego z nas?
Ile mojej?



Dwa pierwsze cytaty pochodzą z wywiadu z Dorotą Masłowską, opublikowanego kiedyś w „Wysokich Obcasach”, a ostatni to fragment piosenki Renaty Przemyk
„Babę zesłał Bóg”.