piątek, 16 maja 2008

o jeden seans za dużo ;-)


Obejrzałam po raz pierdylion ósmy„Casablancę” i ni z tego, ni z owego zobaczyłam całkiem znienacka, że to masakrytycznie seksistowski film jest.
Pasywno-labilna Ilse nie jest w stanie sama zdecydować z którym mężczyzną przeżyje życie i bezwolnie godzi się z cudzą decyzją w tej sprawie.
Rick do tego stopnia solidaryzuje się z bohaterskim Victorem Laszlo, że wpycha w jego ramiona kobietę, którą podobno kocha... -Po co zważać na jakąś tam miłość i pragnienia zakochanej kobiety, są przecież ważniejsze sprawy, nie?
Jak wszystko się zawali, to pociechą będzie męska przyjaźń... - Bo kumpel jest lepszy od każdej kobiety, nie?

Jednak najbardziej zabójczą sceną - choć akurat nie o seksizm chodzi - jest ta, w której Niemcy śpiewają swoją pieśń patriotyczną (Die Wacht am Rhein), a Laszlo, na przekór im, zamawia u orkiestry Marsyliankę.
Prawie udusiłam się ze śmiechu, kiedy pomyślałam, że ta scena to kwintesencja stereotypowo pojmowanej męskości – takiej, która nakazuje stawiać czoło całemu światu i narażać życie nawet tam, gdzie to nikomu nie jest do niczego potrzebne.
Ale to temat na oddzielny post, który pewnie nie powstanie.

Dobranoc.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Czytelniku!
Oddaję Ci kawałek mojej podłogi - możesz zatańczyć, ale raczej nie zrywaj parkietu [no chyba, że naprawdę MUSISZ] ;-)
aalaaskaa