czwartek, 27 listopada 2008

dziewczynka z zapałkami



Księżniczka

Zamknięta w sobie
i sześciu ścianach
przykuta do życia
jak do pręgierza

nie wierzę w miłość
co może zabić
nie ufam ciszy

Płacząc samotnie
tęsknię do Ciebie
Wyśniony Rycerzu

Zabij smoka zwątpienia
i wypuść mnie z wieży!

Wolna
upojona bezkresem
odejdę
w niepamięć




Znalazłam wiersze, które kiedyś – dawno, dawno temu, w odległej galaktyce – zdarzyło mi się naskrobać.
Ubaw po pachy.

Poza tymi (pseudo)wierszami czytam swoje ostatnie pamiętniko-dzienniki.
Po przeczytaniu spalam je z zapałem ;-)

Skonstatowałam, że całe moje dotychczasowe życie można podzielić na etapy pisania i spalania napisanego.
Po każdej ofierze złożonej Bogu Ognia jestem inna, więc teraz też się powinnam przepoczwarzyć. Pytanie tylko, w co?
Lepiej, żeby to było coś fajnego, bo to moja ostatnia zabawa z ogniem, gdyż (tutaj z trudem powstrzymałam się od napisania: albowiem) przestałam pisać nowe pamiętniki.
Nie będzie więcej strawy dla Ognia. Nie będzie więcej przemian.
No, poza jedną. Oczywistą.


Testament

Gdybym kiedyś umarła
Moje ciało należy spalić
Jak nieaktualny list
Od kogoś eks-najważniejszego

Prochy oddaję wiatrom
Duszę – Wielkiemu Manitu
A pamięć o sobie dzielę
Między Ciszę, Pustkę i Nic



poniedziałek, 17 listopada 2008

Guess Who Batman


Czy wiecie, że w Polsce trwa protest, bo IKEA zamieściła podobno w jednej ze swoich publikacji, wśród 12 portretów rodzinnych, fotki domu dwóch panów?
Homofoby spamują IKEĘ.
A Wy co robicie?

Ja sobie nucę...

...z Lily Allen

piątek, 14 listopada 2008

hymn z poczuciem winy w rozmytym tle


Tak naprawdę i absolutnie bez zastrzeżeń uwielbiam chyba tylko dwie rzeczy na tym świecie. Problem w tym, że wielbiąc je bezgranicznie, zachowuję się jednocześnie tak, jak niektórzy ludzie w długoletnich związkach – nie próbuję bliżej poznać obiektu uwielbienia.


Kocham koty, ale z żadnym nie mieszkam. A moja wiedza o nich bynajmniej nie jest imponująca. Pewnie nie potrafiłabym nawet rozpoznać większości ras...

Kocham też gwiazdy. Uwielbiam na nie patrzeć.
Pod rozgwieżdżonym niebem czuję się szczęśliwa.
A teraz zagadka: ile spośród 88 gwiazdozbiorów potrafię rozpoznać?

Macie rację, żadnego.
Jedyne co znajduję na Niebie bezbłędnie to asteryzm Wielkiego Wozu.
I jak tak teraz o tym myślę, to wydaje mi się dosyć dziwne, że nigdy nawet Wielkiej Niedźwiedzicy nie próbowałam odszukać – wiem, że dyszel Wielkiego Wozu to jej ogonek, więc to chyba nie powinno być trudne...?

Rozmyślając na temat mojego żenującego braku wiedzy o jedynych elementach tego świata, które w miarę stabilnie kotwiczą mnie tutaj i co jakiś czas wydobywają z czarnych odmętów oceanów depresji, przez chwilę czułam coś w rodzaju poczucia winy (poczucie winy jest chyba budulcem mojego organizmu – bleeh!).
I wtedy wyobraziłam sobie, że oto zadzieram do góry głowę i zaczynam ze świetlnych punkcików budować jakieś kształty. Że je nazywam. Że wytężam wzrok i pamięć szukając kolejnych elementów rysunku...
O qrwa.
Nie spodobało mi się to wyobrażenie. Wcale.
Wolę te chwile, kiedy patrzę w gwiazdy, a mój mózg „staje”.
To jest jak medytacja. Taka, o jakiej najlepiej – IMO – pisał Osho: stan niefunkcjonowania mózgu. Stan kiedy JESTEM i nic ponadto. Stan kiedy nie kończę się tam, gdzie kończy się moje ciało, ale wypełniam Kosmos, a wszystkie gwiazdy są we mnie...

Czy macie coś, co wprawia Was w taki stan?

Żadna wiedza nie sprawi mi większej radości niż przytulenie kota i roztopienie się w świetle gwiazd, ale też – mam nadzieję – nie przeszkodzi mi w czerpaniu przyjemności z obcowania z nimi, więc chyba co nieco się doszkolę...
Kiedyś ;-)

wtorek, 11 listopada 2008

łał!

jednak nie jęczymy!


Mieliście niezbyt przyjemny długi weekend?
Witajcie w klubie!
Nie wiem, co Wam się przytrafiło (aczkolwiek możecie jeszcze opowiedzieć mi swoją historię) - ja od piątku do niedzieli byłam na intensywnym szkoleniu, a wczoraj padłam martwą aalaaskąą.
Zmartwychwstawszy dzisiaj miałam zamiar trochę pomarudzić, pojęczeć i poużalać się nad sobą, ale szybko mi przeszło, bo się dowiedziałam, że Jarosław Kaczyński okazał się gorszy od Szymona Kołeckiego w „Wielkim teście z historii”.
W obliczu takiego nieszczęścia nie śmiem narzekać na drobne uciążliwości swego żywota
;-)

ps
A pamiętacie ten rysunek Marka Raczkowskiego:
?

środa, 5 listopada 2008

a dzisiaj się dowiedziałam, że...


... że na dłoniach mam więcej bakterii niż w jelicie grubym
(źródło tej czarownej informacji),
więc niech mi nikt nie próbuje wmawiać, że zawsze lepiej wiedzieć niż nie wiedzieć!

Idę umyć ręce.
Aczkolwiek to niekoniecznie dobry pomysł, bo niektóre bakterie bardzo lubią mycie...

ps
Internet to zuo.

wtorek, 4 listopada 2008

ło matko! ;-)


Kilka dni temu szukałam sobie w necie niewinnej rozrywki. I – jak to zwykle w takich sytuacjach bywa – natychmiast spotkała mnie solidna kara ;-)
Ni z tego, ni z owego zostałam zaatakowana informacją, że męska sperma zawiera...
uwaga...
TRUPI JAD!
A konkretnie: kadawerynę.

Litości! Ja już naprawdę będę grzeczna... ;-)

opowieść o tym, jak mi kumple taką piękną ripostę zepsuli ;-)


Czy ja już mówiłam, że mój szef tak mnie ostatnio wqrwia, jak jeszcze nigdy mnie nie wqrwiał? Mówiłam? No to wtedy to była prawda i dzisiaj też jest to prawda, i wszelkie znaki na niebie i ziemi wskazują, że jutro też to będzie prawda.
Gdyby mój wqrw na szefa wpływał na wyniki giełdy, to nieustająco utrzymywałby się trend wzrostowy, więc może szkoda, że nie...?
Jego widok natychmiast - automatycznie, absolutnie bez udziału świadomości - ściera uśmiech z mojej twarzy. A moja twarz bez uśmiechu to kiedyś był rzadki widok, więc pewnie nic dziwnego, że nawet szef nie może przejść obok czegoś takiego obojętnie. Szkoda tylko, że jedyne co mu wtedy do tego pustego łba przychodzi, to powiedzieć:
"Uśmiechnij się."
Czy ja muszę pisać, jak ten tekst na mnie działa...?
Jak płachta na byka.
No i w końcu nie wytrzymałam i odpowiedziałam:
"Przykro mi, ale jeszcze nie jestem tak do końca wytresowana i na tę komendę akurat nie reaguję..."
A wtedy moi podli kumple tak zaczęli rechotać i kwiczeć, i turlać się po podłodze, że nie dałam rady zachować powagi...

I jak to teraz wygląda?!?

niedziela, 2 listopada 2008

niebo gwiaździste nade mną, prawo moralne we mnie... (2)


Jestem tak uzależniona od pisania bloga, że żal mi wszystkich wymyślonych i nienapisanych postów. Mogłabym zgoła żałobę po nich nosić ;-)
Ewidentnie nie chodzi o to, żeby coś komuś przekazać, bo regularnie to zaglądają tu trzy osoby na krzyż, więc to tylko NAŁÓG w najczystszej formie. Jeszcze nie przysłonił mi wszystkich pozostałych dziedzin życia - skoro wciąż nie piszę WSZYSTKIEGO, co mam ochotę napisać (bo zajmuję się czymś innym) - ale kto wie, co będzie w przyszłości...
Stadium mojej choroby jest już jednak na tyle zaawansowane, że czytając powieść Tatiany Tołstoj pt. „Kyś”, a konkretnie fragment:

(...)Immanuel Kant zdumiewał się dwóm rzeczom: prawu moralnemu w piersi i gwiaździstemu niebu nad głową. Jakże takie coś trzeba rozumieć? A tak, że człowiek jest skrzyżowaniem dwóch otchłani, tak samo bezdennych i tak samo niedosięgalnych: świata zewnętrznego i świata wewnętrznego. I podobnie jak wszystkie świecidła, komety, mgławice i reszta ciał niebieskich porusza się zgodnie z prawami słabo nam znanymi, ale ściśle określonymi – (...) tak samo i moralne prawa, mimo całej naszej niedoskonałości, są ustalone, nakreślone diamentowym rylcem w annałach sumienia! Ognistymi literami w księdze żywota! I choć ta księga ukryta jest przed naszymi krótkowzrocznymi oczami, choć tai się w dolinie mgieł, za siedmioma wrotami, choć pomieszane są jej karty, alfabet dziwaczny i niezrozumiały, ale mimo wszystko istnieje(...)! Świeci nawet nocą! Życie nasze (...) jest poszukiwaniem owej księgi, bezsenną drogą w głuchej puszczy, błądzeniem po omacku, wreszcie odkryciem niespodzianym!

w pierwszej kolejności pomyślałam o tych przypadkowo zaglądających na mój blog osobach, które w wyszukiwarki wpisują frazę: „niebo gwiaździste nade mną, prawo moralne we mnie” (siódme miejsce na liście najczęściej występujących fraz w wejściach z wyszukiwarek) i trafiają... kulą w płot.
Prawie mi ich żal, bo wyobrażam sobie, że dręczy ich niepewność, co też filozof miał na myśli, rozemocjonowani i pełni nadziei klikają wyszukany odnośnik, a potem... trafiają na mój blog i spotyka ich srogi zawód.
Tymczasem Tatiana Tołstoj wyjaśnia wszystko prosto i zrozumiale dla wszystkich.
Mam nadzieję, że od dzisiaj kierowani do mnie przez wyszukiwarki internauci będą wreszcie usatysfakcjonowani wyjaśnieniami ;-) A jeśli nie, to zawsze mogą przeczytać „Krytykę praktycznego umysłu” Kanta :-) - najlepiej w oryginale, bo np. mnie długi czas zastanawiało dlaczego w jednych tłumaczeniach omawiany cytat przybiera formę:

Dwie rzeczy napełniają moje serce wciąż nowym i wciąż rosnącym podziwem i szacunkiem, im częściej i trwalej zastanawiam się nad nimi: niebo gwiaździste nade mną i prawo moralne we mnie.


a w innych:

Dwie rzeczy napełniają umysł coraz to nowym i wzmagającym się podziwem i czcią, im częściej i trwalej się nad nimi zastanawiamy: niebo gwiaździste nade mną i prawo moralne we mnie.

Co Kant miał napełnione podziwem: umysł czy serce?

Zaliczony na studiach lektorat z niemieckiego prawie się na mnie obraził, więc w końcu poszukałam oryginału (całej „Krytyki...” nie czytałam, niestety, ani w oryginale, ani w tłumaczeniu – może się jeszcze w przyszłości poprawię, ale na pewno nie w najbliższej ;-)) i znalazłam coś takiego:

Zwei Dinge erfüllen das Gemüt mit immer neuer und zunehmender Bewunderung und Ehrfurcht, je öfter und anhaltender sich das Nachdenken damit beschäftigt: Der bestirnte Himmel über mir, und das moralische Gesetz in mir.


a das Gemüt oznacza jednocześnie umysł, uczucie, duszę, serce, usposobienie i charakter. Gdyby Kant chciał napisać serce, napisałby das Herz, a gdyby chciał napisać umysł, to napisałby der Geist (rozum – der Verstand).

Wciąż zastanawiam się, co odróżnia umysł od serca, ale to już zupełnie inna historia.