poniedziałek, 29 czerwca 2009

wzdychała aalaaskaa do obrazu...

...a obraz ani razu ;-)


O różnych miłościach tutaj opowiadałam, ale chyba rzadko chodziło o miłość od pierwszego wejrzenia do... obrazu ;-)
Oto mój wybranek:

Wyszedł spod pędzla Małgorzaty Maćkowiak.
I mogę go mieć za 3400zł

Kupiliście sobie kiedyś obraz?
Bo ja nie.
A to mi po raz kolejny uświadamia, że praca dla idei to wspaniała rzecz, ale nie wtedy, kiedy człowiek musi się poważnie zastanowić czy kupić piękny obraz...

piątek, 26 czerwca 2009

balonikowa teoria człowieka


Czytając „Opowieści o pilocie Pirxie” zadumałam się nad fragmentem, nad którym – jak sądzę –niewielu czytelników wpada na podobny pomysł ;-) Oddaliłam się – i to dość daleko – od lektury po przeczytaniu zdania (a dokładniej – połowy zdania): „Pirx się stracił” [opowiadanie „Terminus” – tak rewelacyjne, że aż dziw, że cokolwiek zdołało mnie od niego oderwać].
Stracić się...
- Jakież to cudowne określenie!
Tyle, że każdy, kto zechce go użyć, usankcjonuje presupozycję, że poza tymi rzadkimi chwilami, kiedy się tracimy – mamy się.
A co to znaczy?
Moja usłużna wyobraźnia natychmiast wyprodukowała następującą wizję:
Wypełniają nas kolorowe baloniki, które trzymamy na uwięzi dzięki przywiązanym do nich sznureczkom. Kiedy coś nas wytrąci z rytmu rutyny/zaskoczy/zdziwi – wypuszczamy sznureczki i baloniki zaczynają odfruwać. To nas przywołuje do porządku i natychmiast zaczynamy chwytać wypuszczone wcześniej sznureczki.
Czasem któregoś nie udaje się złapać i tracimy przywiązany do niego balonik.
Wtedy stajemy się kimś zupełnie innym.
Co jednak nie znaczy, że stajemy się kimś gorszym (choć i tak się może zdarzyć) – te baloniki zawierają nasze zalety i wady, więc wszystko zależy od tego, któremu balonikowi pozwolimy odfrunąć.
Czasem zdarza się też tak, że łapiemy przelatujący obok balonik, który wcześniej wcale do nas nie należał i to stwarza dodatkowe możliwości (albo komplikacje).

Co ciekawe, każde rozważania na temat konstrukcji człowieka – powyższe również – prowadzą mnie do konkluzji, że dobrze byłoby znać swój stan posiadania, żeby móc się pozbyć tego, co nam nie odpowiada oraz że warto zawsze zachowywać spokój.
Niestety, żadne rozważania na temat konstrukcji człowieka nie doprowadziły mnie jeszcze do konkretnych wskazówek dotyczących tego, jak zachować spokój w każdych okolicznościach.
Ale mam gdzieś poradnik pt. „Potęga cierpliwości” to sobie jeszcze poczytam ;-)



„(...) człowieczeństwo jest to suma naszych defektów, mankamentów, naszej niedoskonałości, jest tym, czym chcemy być, a nie potrafimy, nie możemy, nie umiemy, to jest po prostu dziura miedzy ideałami a realizacją (...)”

Opowiadanie „Rozprawa” z „Opowieści o pilocie Pirxie” Stanisława Lema

redukcja cienia (vel zrzucanie balastu)


Dzisiejszy odcinek sponsorują literki: w, i, ę, c.


Mogłabym z czystym sumieniem twierdzić, że w czasach obowiązkowej edukacji szkolnej przeczytałam wszystkie „zadane” lektury, gdyby nie fakt, że nie przeczytałam „Opowieści o pilocie Pirxie” Stanisława Lema.
Nawet próbowałam, ale mnie odrzuciło.
Niby nic się nie stało, bo ostatecznie i tak nie „przerabialiśmy” „Opowieści...” (wakacje zaskoczyły nauczycielkę tak, jak corocznie zima zaskakuje drogowców), uniknęłam więc wertowania bryków i wysłuchiwania streszczeń wygłaszanych przez kolegów – czego trochę żal, bo mogłoby się okazać ciekawym doświadczeniem. (*)
Nie mogłam jednak dłużej żyć z takim wstydliwym balastem ;-) więc w końcu „Opowieści o pilocie Pirxie” przeczytałam. I wcale mnie nie odrzucało. A nawet wprost przeciwnie.
Co pewnie jest kolejnym dowodem na to, że już nie jestem tą samą dziewczynką... Ech.
Z rozpędu nabyłam też „Solaris” i już nie mogę się doczekać przeczytania książki, o której sam autor mówił, że jej nie rozumie.
Swoją drogą, takie stwierdzenie to genialna reklama. Bo przecież w naszej ludzkiej naturze tkwi przekonanie, że jesteśmy wyjątkowi (w sensie osobniczym – tj. każdy tak myśli o sobie, a nie o innych; przy czym niektórzy sądzą, że są wyjątkowo beznadziejni), więc co najmniej połowa czytelników rzuciła się na tę książkę w celu udowodnienia, że oni zrozumieją.
To mi się bezpośrednio kojarzy z „Czarnymi oceanami” Jacka Dukaja. Bo pokażcie mi jedną taką albo jednego takiego, któremu „Czarne oceany” się spodobały i który nie marzył o przeczytaniu pierwszej wersji książki. Tej odrzuconej przez wydawcę, który stwierdził, że nikt jej nie zrozumie.
Ponoć po wprowadzeniu poprawek wydawca nadal twierdził, że „Czarnych oceanów” nie rozumie, ale książka została wydana, więc chyba nie było tak źle.
Na stronie Dukaja można sobie przeczytać odrzucony fragment powieści.


Borze zielony, co ja tu pitolę!
Przecież miałam pisać o bezimiennym (posiadał wszak tylko nazwisko) pilocie Pirxie!


Może następnym razem pójdzie lepiej...?




(*) Dawno, dawno temu, za siedmioma górami i siedmioma lasami wspólnymi siłami opowiadaliśmy jednej z koleżanek fabułę „Krzyżaków”, a ona w pewnym momencie przerwała nam pytaniem:
- OK, ale ciągle mówicie, że oni gdzieś pojechali... Czym pojechali? Pociągiem?

wtorek, 23 czerwca 2009

post niedyskretny


Jak zostać tatą?

Ślimak to się musi nagimnastykować!
Nie wierzysz?
Kliknij TUTAJ, a zobaczysz.

niedziela, 21 czerwca 2009

zostajemy czy płyniemy?


Sitem płynęli, po morzu płynęli,
Sitem płynęli po morzu;
Mimo przyjaciół uwag i rad
W burzliwy, wietrzny, niebezpieczny świat
Sitem płynęli po morzu.
A gdy odbili od brzegu w swym sicie,
Wszyscy krzyknęli: „Wy się potopicie!”
A oni: „Płyniemy na wiatry i burze -
Co nam, że nasze sito nie jest duże,
My sitem płyniemy po morzu!”


Edward Lear
„O żeglarzach Dżamblach”


Prawda, że to piękna recepta na spełnione życie?
Dookoła nas niebezpieczne morze możliwości, a my mamy do wyboru tylko dwie drogi: zostać w miejscu, które znamy albo wyruszyć w podróż w nieznane.
W podróż, na którą nikt nas nie ubezpieczy.
W podróż, której inni się boją i przed którą nas ostrzegają.
W podróż, w której stracimy stabilny grunt pod stopami.
Damy się przestraszyć czy popłyniemy?


ps

Ciąg dalszy wiersza o Dżamblach i jeszcze trochę wierszyków wymyślonych przez Anglików


Co nieco o Panu Learze

piątek, 19 czerwca 2009

foch


Przyglądałam się zabawie dzieci, wśród których była córka moich znajomych.
W pewnym momencie dziewczynka chciała coś wymóc na innych dzieciach, ale nie powiedziała wprost o co chodzi, tylko strzeliła klasycznego focha. I nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że zrobiła to dokładnie tak, jak robi to jej matka, kiedy chce pokazać mężowi, kto tu/tam/gdziekolwiek rządzi.
Manewr manipulacji idealnej w wykonaniu siedmiolatki zrobił na mnie piorunujące wrażenie, choć zastosowana przez nią technika nie jest mi obca ;-)
Mój mózg ruszył z kopyta.

W pierwszej chwili pomyślałam, że musiała ten manewr widzieć wielokrotnie, co znaczy, że jej błękitnooki ojciec ma raczej przechlapane ;-)
W drugiej chwili pomyślałam, że foch jest skuteczny tylko wówczas, kiedy gramy/walczymy z kimś, komu na nas zależy, co czyni zastosowanie tej zagrywki – mówiąc eufemistyczne – dwuznacznym.
A potem to już zaczęłam głęboką wiwisekcję, nie po raz pierwszy zastanawiając się, ile skryptów, które automatycznie odpalam w określonych sytuacjach, pochodzi wprost od mojej matki.
Niektóre z nich znam już bardzo dobrze i coraz skuteczniej zwalczam, ale pewnie nie wszystkie...
Czym można przeskanować człowieka?

I czy można to zrobić on-line? ;-)

wtorek, 16 czerwca 2009

porażenie wielonarządowe


Nie mogę narządów wzroku i słuchu oderwać od tego:



...a mózgu od rozmyślań o tym, jakby tu mojego szefa przemycić na pokład jakiegoś wahadłowca i wysłać w KOSMOS (on ewidentnie stamtąd przyleciał, więc w zasadzie kieruje mną głęboki humanitaryzm... tfu! chciałam napisać: obcotaryzm(*)).



(*)No chyba, że OBCY się go właśnie tym sposobem pozbyli.
A wcześniej tak ich wkurwił, że potem już zawsze ciekł im z pysków wszystkożrący kwas.

czwartek, 11 czerwca 2009

czary, siła woli, zwyciężanie bez walki i twórcza niemoc blogerów


W powieści „Trzeci znak” Yrsy Sigurdardóttir znalazłam ciekawą koncepcję dotyczącą czarów:
„(... ) czary to nic innego jak próba wpływania na własny los w niekonwencjonalny sposób. (...) W zasadzie chodzi o to, by za pomocą rozmaitych działań obrócić bieg wydarzeń na swoją korzyść; czasem kosztem innych, a czasem nie. Kiedy człowiek wykonał jakiś wysiłek potrzebny do tego, by odprawić czary, zrobił krok zbliżający go do założonego celu, co z kolei może mu pomóc go osiągnąć.”
Może zatem czary umożliwiłyby skuteczniejszą syntezę moich cząstek elementarnych?
Jeśli ktoś ma pomysł na odpowiednie zaklęcie i rytuał, to proszę o kontakt :-)

Nie wiedząc jeszcze o tym, że odpowiednią kuracją będą czary, nabyłam książkę Henry’ego Hazlitta pod wszystko mówiącym tytułem „Siła woli”.
Jeszcze jej nie przeczytałam, ale już mi się spodoba, bo w pierwszym rozdziale autor prezentuje tezę sformułowaną krótko i treściwie:
„Wola nie istnieje!”
Zatytułować książkę „Silna wola” i na samym wstępie zaprzeczyć istnieniu tytułowej bohaterki to – przyznacie – dość niekonwencjonalne podejście.
Już obdarzyłam Autora sympatią, choć – siłą rzeczy – jest ona pozagrobowa ;-)
Ale ja też jestem tylko półżywa, więc spoko.

Trochę wcześniej podobną sympatią obdarzyłam Josefa Kirschnera, który w książce „Zwycięstwo bez walki” dowodzi, że ktoś, kto opanował sztukę zwyciężania bez walki, zabija każdego, kto mu zastępuje drogę z bronią w ręku.
Miałam zamiar opowiedzieć Wam o tej książce, ale sami rozumiecie – atomizacja, dekompozycja, entropia...
Może jeszcze się poprawię.

Na razie dotarło do mnie, że nie tylko ja mam problemy z pozbieraniem się. Kilkoro blogerek i blogerów, do których z chęcią zaglądam i czuję – czasem mniej, czasem bardziej uzasadnione – powinowactwo duchowe, prezentuje ostatnio podobne objawy do moich.
I na tym tle zaczęłam doskonalić wizję znaną z „Czarnych oceanów” Jacka Dukaja:
Ziemię osnuwa myślnia - czarny ocean, w którym pływają wszystkie ludzkie myśli (memy). Te myśli łączą się w bardziej złożone organizmy – monady – i osiągają samoświadomość. A następnie atakują ludzi, wpływając na ich/nasze myśli, a przez to i na ich/nasze samopoczucie, i na ich/nasze wybory, i na wszystko inne.
A blogerom odbierają twórczą siłę.
Brrrr!

sobota, 6 czerwca 2009

performance


Lubię performerów.
Tworzone przez nich performance nie zawsze, ale ich samych obdarzam jakąś dziwną, niczym nie uzasadnioną, sympatią. Albo też uzasadnioną. Na przykład tym, że wydają mi się ludźmi z pasją, a takich lubię, nawet jeśli mają najgorsze z wad.
Bo chyba sztuka jest pasją dla człowieka, który jest gotów powiesić się na hakach
(Stelarc),
dać się postrzelić (Chris Burden),
leżeć w lodzie (Sędzia Główny)
poddusić się (Sędzia Główny)
czy zaszkodzić sobie na milion innych sposobów, które wymyślają performerzy, żeby wyrazić swoją artystyczną wizję?

Dzisiaj opowiem Wam o jednym ciekawym performance.
Oczywiście, krwawym ;-)
Wyobraźcie to sobie:

Johannes Deimling stanął przed publicznością w pełnym odzieniu i powoli zaczął się rozbierać. Najpierw zdjął sweter i okręcił go sobie na głowie, potem to samo zrobił z koszulą, spodniami i bielizną. W międzyczasie spiął odzież paskiem, a na koniec przywiązał do całości również buty.
Kiedy stał przed widzami nagi, z głową szczelnie okręconą własną odzieżą, zaczął się drapać. Drapał się po całym ciele i mocno - aż do krwi. Krew otarł chusteczką i stanął przed widzami nagi, podrapany i opływający krwią, z chusteczką w wyciągniętej w stronę publiczności ręce. Stał tak, z trudem oddychając, aż do chwili, kiedy ktoś z publiczności odebrał od niego chusteczkę. Wtedy się ubrał i zakończył pokaz.

Pytanie do Was: co – Waszym zdaniem – autor/performer miał na myśli?


Kliknij po więcej fotek.

ps
Tylko się nie pobijcie o miejsce w komentarzach ;-)

piątek, 5 czerwca 2009

od kryzysu do erotycznych snów


Kryzys.
Wszystkie indeksy mi opadły...
Od czasu do czasu zbieram z podłogi – i z sufitu – swoje cząstki elementarne i coś tam razem dłubiemy.
W chwilach dłubaniny wydaje mi się, że to już koniec bessy, ale wiązania miedzy moimi cząstkami elementarnymi wytrzymują tylko czas niezbędny do zapewnienia im (tak, IM, nie mnie) minimum socjalnego. Potem znów się rozpryskuję i znów kompletuję, i znów rozpadam, i znów składam... Jak jakieś pieprzone perpetuum mobile!
Chociaż (w pierwszym odruchu napisałam „aczkolwiek”, ale chyba już się w tym słowie odkochałam... niewierna!) myśl, że jednak jest coś, co mnie podtrzymuje od wewnątrz (gdziekolwiek to jest) jest – nie powiem – pocieszająca :-)
Nawet jeżeli nie do końca uświadamiam sobie, co to jest.

W związku z opisanym stanem uparcie wracam myślą do jednej sceny z filmu, który oglądałam jednym okiem i pamiętam co nieco niedokładnie. Ten film to „Nieugięci”. W roli głównej wystąpił Nick Nolte i tylko dlatego - DLA NIEGO - w ogóle zaczęłam ów film oglądać. Bo oglądam WSZYSTKO w czym gra Nolte. Bo kocham na niego patrzeć. Ale nie, nie, wcale na niego nie lecę, chociaż jest brzydki, więc – niejako z definicji (oczywiście mam na myśli definicję mojego obłędu) – powinnam lecieć ;-)
A wracając do tematu (że co? do tematu? hłe hłe hłe): w tym filmie rozmówca pyta postać graną przez Nolte czy nie przeraża go myśl, że siedzi na krześle, które stoi na podłodze, która składa się z atomów, które składają się głównie z pustki. Nolte ze zblazowanym spokojem (tylko on tak umie!) odpowiada, że wcale nie, bo przecież on sam też składa się głównie z pustki...


Natomiast bez związku z opisanym stanem zajmuję się tematyką wampirzą.
Skończyłam właśnie czytać książkę Christophera Moore’a pod tytułem, który mnie rozłożył na łopatki (jakbym miała mało rozkładu!): „Ssij, mała, ssij” (pozdrawiam tłumacza, który dołożył tą małą do oryginalnego tytułu ;-)) – oczywiście wcześniej przeczytałam pierwszą część, zatytułowaną „Krwiopijcy”...

A sen miałam dzisiaj kolorowy i w HD :-)
Śniło mi się, że szef (wyśniony szef nie miał nic wspólnego z moim realnym szefem) kazał koledze z pracy (wyśniony kolega nie miał nic wspólnego z żadnym z moich realnych kolegów) zaszczepić mnie przeciwko czemuś tam. Kolega wbił igłę w skórę na moim ramieniu, a wówczas spod igły popłynęła kropelka krwi (co widziałam tak wyraźnie, jakby to było doskonałe technicznie makro). Wyśniony kolega zebrał palcem wskazującym tę krew i oblizał ów palec. Potem wbił we mnie igłę jeszcze raz i spływającą krew zlizał bezpośrednio z mojej skóry...
To był najbardziej erotyczny sen, jaki w życiu miałam! ;-)

czwartek, 4 czerwca 2009

Oriah rządzi!



Oriah Mountain Dreamer
Zaproszenie

Nie obchodzi mnie, jak zarabiasz na życie.
Chcę wiedzieć, za czym najgłębiej tęsknisz
i czy ośmielasz się marzyć o spełnieniu.

Nie obchodzi mnie, ile masz lat.
Chcę wiedzieć, czy pozwolisz, by świat uznał Cię za szaloną
i pogonisz za miłością,
za marzeniem,
za przygodą, która przywróci Ci życie.

Nie obchodzi mnie, jakie planety masz w kwadraturze do księżyca...
Chcę wiedzieć, czy sięgnęłaś głębi swego smutku,
czy pozwoliłaś, by otworzyły cię zdrada i kłamstwo,
czy też zamknęłaś się w lęku
przed nowym bólem.

Chcę wiedzieć, czy potrafisz znieść ból,
mój albo swój -
nie próbując go ukryć,
pomniejszyć,
ani złagodzić.

Chcę wiedzieć, czy potrafisz żyć w radości,
mojej albo swojej
czy potrafisz zapamiętać się w tańcu
i pozwolić, by wypełniła cię ekstaza po koniuszki palców -
nie zapominając
o ostrożności,
realizmie
i ograniczeniach, przed jakimi stoi człowiek.

Nie obchodzi mnie, czy twoja historia
jest prawdziwa.
Chcę wiedzieć, czy potrafisz
rozczarować kogoś,
aby pozostać wierna swojej prawdzie.
Czy potrafisz znieść oskarżenie o zdradę
i nie zdradzić własnej duszy.
Czy potrafisz być niewierna,
a przez to godna zaufania.

Chcę wiedzieć, czy potrafisz dostrzec Piękno,
nawet jeśli nie jest ono ładne,
każdego dnia.
I na nim właśnie oprzeć swoje życie.

Chcę wiedzieć, czy potrafisz znieść porażkę,
moją albo swoją
i nadal, stojąc u brzegów jeziora
w srebrnej pełni,
wołać do księżyca: "Tak!"

Nie obchodzi mnie,
gdzie mieszkasz, ani ile masz pieniędzy.
Chcę wiedzieć, czy potrafisz wstać
po nocy pełnej grozy i rozpaczy,
słaba i poraniona aż do kości
i zrobić to, co należy zrobić,
by nakarmić dzieci.

Nie obchodzi mnie kogo znasz,
ani jak się tu dostałaś.
Chcę wiedzieć, czy potrafisz usiąść ze mną
w ogniu
i nie cofnąć się.

Nie obchodzi mnie, co, gdzie i z kim
studiowałaś.
Chcę wiedzieć, co cię podtrzymuje
od wewnątrz,
kiedy wszystko inne zawodzi.

Chcę wiedzieć, czy potrafisz być sama
ze sobą
i czy prawdziwie odpowiada ci to towarzystwo
w chwilach pustki.





ps
Wszystkich, którzy zaglądali tutaj wcześniej oraz Oriah, która nie zaglądała, przepraszam za przypisanie powyższego utworu innej autorce.
Zorientowałam się, że popełniłam błąd, kiedy zaczęłam szukać oryginału...

I weź tu, człowieku, zaufaj informacjom z polskich stron www!