piątek, 27 lutego 2009

balans na krawędzi


Ależ zaliczyłam wczoraj zjazd!
Chyba dotarłam do siódmego kręgu piekła.
Nigdy wcześniej tam nie byłam.
A wszystko bez powodu. Ot tak. Całkiem znienacka.
Może świat był wczoraj jakiś brzydki?
Może jakiś smutny szatan szarpał moją duszę za brzeg listka?
Nie wiem.
Ale jak już wypłakałam wszystkie łzy (i spuchłam od tego bardzo brzydko), to kopnęłam się mentalnie w dupę i – o dziwo – poskutkowało.

Pytanie podchwytliwe: Kiedy jestem bardziej PRAWDZIWA?
Jaka? - Smutna czy szczęśliwa?

poniedziałek, 23 lutego 2009

odlotowy poradnik


Lubię czytać poradniki psychologiczne...
...No dobrze, poczekam, aż się przestaniecie śmiać...
Już?
Naprawdę lubię poradniki psychologiczne i czytuję je nieregularnie, aczkolwiek (kocham to słowo - czy to objaw jakiejś choroby?) dość często. Nie wiem czy Wy też tak macie, ale ja muszę sobie od czasu do czasu różne dobre rady "przypomnieć", bo inaczej żyję siłą rozpędu, bez użycia własnego napędu ;-)
Oczywiście nie żyję z poradnikiem w ręku i nie przestrzegam wszystkich zaleceń od a do zet. Ale nawet jeśli absolutnie nie zgadzam się z autorem jakiegoś poradnika, to i tak jego lektura przynosi mi zazwyczaj jakąś korzyść - nawet jeśli jest to tylko chwila, w której zdejmuję klapki z oczu i rozglądam się, gdzie jestem, kim jestem i kogo/co mam wokół.

Zapadłszy w sen zimowy - dodajmy, że wbrew własnej woli zapadłszy - chciałam sobie znaleźć jakąś mobilizującą lekturę (może nawet budzącą ze śpiączki) i nabyłam "Życiowe rozwiązania czyli magiczne 30 minut na osiągnięcie szczęścia i równowagi". Przyznaję, że już tytuł powinien mi coś o tej lekturze powiedzieć, ale nie powiedział, bo przecież spałam. Zakupu dokonałam via Internet i nawet mi się nie chciało nigdzie żadnego fragmentu do przeczytania szukać, więc język tego dzieła był dla mnie tajemnicą aż do odebrania paczki.
Karę przyjmuję z pokorą.
Zadałam ją sobie sama - przeczytać to arcydzieło od początku do końca.
A to naprawdę boli.
Zacytuję Wam dwa zdania:
"Każdy system wartości można uważać za swój własny pojemnik, który stanowi ramy dla konkretnej struktury myślenia. Każdy z nich jest systemem podejmowania decyzji, wpływającym na sposób dokonywania wyborów tego, co naprawdę jest ważne w życiu."
Normalnie podziwiam tę kobietę, która to napisała (nazywa się Marcia Hughes) - chyba nie umiałabym zbudować bardziej pokrętnych zdań. Aczkolwiek wydaje mi się, że napisała mniej więcej (w wolnym tłumaczeniu z polskiego na nasze albo odwrotnie): masło jest maślane.

Generalnie rzecz biorąc, polecam tę lekturę z całego serca. Naprawdę. Każdemu, kto nie może się oderwać myślami od swoich życiowych trosk. Albowiem (to słowo też kocham - bardzo ze mną źle?) chwila tej lektury sprawi, że każdy oderwie się myślą od wszystkiego, a w pierwszej kolejności od czytanego tekstu.
Ja odlatuję już po kilku wersach.

niedziela, 22 lutego 2009

a u mnie już lato!

...Szkoda tylko, że wyłącznie w snach. ;-)

Śniło mi się, że poczłapałam do jakiegoś lekarza (ale to nie był żaden znajomy konował) i on mi zrobił badania, na wyniki których musiałam poczekać. Czekałam na nie, chodząc po pięknej zielonej łące, na której kwitły jaskrawożółte mniszki lekarskie, gdzieniegdzie już w postaci dmuchawców. Nie wiem czemu, ale wydawało mi się, że błąkam się po okolicach Lumumbowa, aczkolwiek nigdy nie było tam tak pięknie, jak w moim śnie.
Poczułam się tak fantastycznie, że postanowiłam olać te badania i wrócić do domu. I tak sobie szłam, zadowolona z życia na maksa, aż nagle mnie zastanowiło, dlaczego ludzie się tak dziwnie na mnie gapią. Wtedy uświadomiłam sobie, że jedynym moim odzieniem jest... ręcznik – wcale nie taki największy, bo sięgał mi ledwo za tyłek. Przypomniałam sobie, że ciuchy zostały u lekarza, więc wróciłam. Spotkałam go na zewnątrz, bardzo się ucieszył na mój widok...
Ale w tym momencie uświadomiłam sobie, że jesteśmy w miejscu, w którym w rzeczywistości powinien być budynek Wydziału Fizyki i Informatyki Stosowanej. W jego rejonie jest (a przynajmniej kiedyś była) łąka, przez którą studenci uparcie wydeptywali ścieżki, idąc z akademików do BUŁ-y, albo do budynku Wydziału Matematyki i Informatyki.
Obudziłam się ze wspomnieniem związanym z tą łąką. Otóż trawersowałam ją kiedyś, kierując się w stronę ul. Pomorskiej, a z przeciwka szedł chłopak. Było w nim coś takiego, że zatrzymałam się i odwróciłam, zdziwiona tym dziwnym przyciąganiem, a wtedy okazało się, że on też się zatrzymał i odwrócił. Pogapiliśmy się na siebie i... poszliśmy dalej, każde w swoją stronę. Ale to na pewno nie działo się latem – było zimno i oboje byliśmy grubo ubrani. Nie pamiętam absolutnie żadnego szczegółu jego wyglądu, poza tym, że był wysoki i miał na sobie kurtkę z kapturem. To było takie niezwykłe, że ilekroć to sobie przypominam - zastanawiam się czy nie spotkałam wtedy kogoś, kto był dla mnie ważny w jakimś innym wcieleniu. Może nasze dusze się rozpoznały, a my to zlekceważyliśmy...?

Mała rada: jeśli przydarzy Wam się coś takiego, to nie odchodźcie bez słowa, bo lepiej się odrobinę wygłupić i ewentualnie potem tego żałować, niż żałować, że nie zrobiło się absolutnie NIC.

Czy mój sen miał mi to przypomnieć, czy chodziło o coś zupełnie innego?

Najlepiej pamiętam tę piękną żółto-zieloną łąkę...

wtorek, 17 lutego 2009

Światowy Dzień Kota


(...) kot to jedyne zwierzę, które natura stworzyła od razu tak, jak trzeba. Inne ssaki pojawiały się, a następnie znikały, gdy próbowały się zaadaptować do zmieniających się klimatów i roślinności. Koty ostrzyły pazury, dostrajały się kształtem i łapały takie ofiary, jakie oferowała następna epoka.
[Cathy Newman]



Kotek na fotografii bywał moim gościem w ubiegłym roku – nie wiem gdzie i z kim mieszka na co dzień i nie wiem co się z nim dzieje, bo już mnie nie odwiedza. Mam nadzieję, że ma się dobrze (nawet jeśli przestał mnie lubić) i że ma kogoś, komu może – słodko mrucząc – znienacka wbić pazury w udo ;-)

Wznoszę toast za szczęście wszystkich kotów!

skutki wizyty w bibliotece


Szukając czegoś interesującego na półkach w bibliotece, przypomniałam sobie ćwiczenie polecane w którymś z przeczytanych poradników. O ile dobrze pamiętam, jego celem było rozwijanie ciekawości i zainteresowania światem, a polegało na tym, żeby z przypadkowo wybranej półki w bibliotece wybrać przypadkową książkę i przeczytać ją niezależnie od tego, na co się trafi. Prawie byłam gotowa to zrobić, ale mój wzrok padł na leżącą jakoś tak zachęcająco książkę pt. „Madonna jak ja i ty”. Przeczytałam tekst na okładce:

Kto uwierzy, że ciężarna dziewczyna zachowała czystość, nawet jeśli pochodzi z tradycyjnej katolickiej rodziny i wbrew oczywistym symptomom twierdzi, że nie zrobiła niczego, co mogłoby spowodować ciążę? W jej prawdomówność wątpią wszyscy: rodzina, ksiądz, mieszkańcy małego miasteczka, nawet jej chłopak, który doskonale zna nieugięte zasady dziewczyny. W atmosferze skandalu i potępienia siedemnastolatka czuje się odrzucona - w poczuciu winy i krzywdy zarazem oczekuje przyjścia na świat dziecka. Jej stronę trzyma tylko lekarz, próbując znaleźć wyjaśnienie i pomóc zagubionej dziewczynie.”

Pomyślałam, że to takie głupie, że aż MUSZĘ to przeczytać.
I że to prawie jak przypadkowe losowanie ;-)
Książkę przeczytałam od ręki, choć początek trochę mnie zaskoczył in minus (a już i tak nie spodziewałam się rewelacji). Na szczęście reszta była na tyle zaskakująca, żeby dało się zapomnieć o tym, że prawie wszystkie bohaterki powieści są zadziwiająco piękne, prawie wszyscy bohaterowie wysocy i barczyści, a do tego prawie wszyscy w uśmiechu prezentują idealnie zdrowe i piękne zęby...
Jak Boga kocham, nie mam nic przeciwko pięknym kobietom, barczystym mężczyznom i idealnie zdrowym zębom, ale powinny istnieć jakieś ograniczenia dotyczące liczebności opisywanych w ten sposób bohaterów jednej książki. Embargo jakieś czy coś... ;-)

Niestety, nie mogę Wam powiedzieć, co wymyśliła Barbara Wood, żeby wyjaśnić ciążę nastolatki – będziecie musieli sami przeczytać jej książkę. Ja przeczytałam i żyję ;-)
A po przeczytaniu poszukałam dodatkowych, tym razem naukowych informacji na bardzo ciekawy temat – ćwiczenie uznaję zatem za zaliczone, mimo drobnego nieprzestrzegania procedur. A skutki są wysoce zachęcające na przyszłość ;-)

Ale czy krzyżowanie harlequina ze science-fiction to już obowiązująca moda?
Bo nie wiem, czy już o tym pisałam, ale kiedyś się odgrażałam, że napiszę harlequina. I już nawet wymyśliłam zarys fabuły. A nawet trzy. Trzeci całkiem niedawno – obudziłam się, była sobota, a ja miałam gotowy pomysł na zakręcony romans...
Ale nie ma w nim – przynajmniej na razie – ani grama science-fiction i nie wiem czy obowiązkowo muszę taki wątek wymyślać, czy nie... ;-)
A propos wątek – moje pomysły są zwarte i precyzyjne, więc trochę się martwię, że nie starczy mi ich na wystarczająco dużą liczbę stron. Czytając „Madonnę...” nie mogłam zatem nie podziwiać Barbary Wood za umiejętność wprowadzania dodatkowych wątków - bez nich też nie zapełniłaby tych 320 stron...

Reasumując: to naprawdę pouczająca lektura była.



ps

Czy Wy też boicie się zniszczonych i brudnych książek w bibliotece?
Zgoła panicznie boję się brać coś takiego do ręki – wypożyczam tylko te nowsze i w dobrym stanie... Paranoja, nie?

sobota, 14 lutego 2009

14 luty czyli dzień... patrona chorych na padaczkę i podagrę ;-)



Czy świętuję Walentynki?
No pewnie!

Miłość jest najbardziej opłacalnym uczuciem na świecie:
ta bezinteresowna daje szczęście, a ta interesowna – pieniądze.
Zawsze coś! ;-)

Wszyscy, którzy wciąż zadają sobie pytanie, w co inwestować w dobie ogólnoświatowego kryzysu, dostają dziś jednoznaczną odpowiedź: W MIŁOŚĆ!

Życzę wszystkim słodkich inwestycji ;-*

Aloha!

niedziela, 8 lutego 2009

krótka historia o miłości (aczkolwiek z długą dygresją) ;-)


Mój brat, jego szwagier i ja mieliśmy do załatwienia interesy mniej więcej w tej samej części Wszechświata. Interesy całej trójki należały do gatunku tych, które załatwia się szybko i wraca, więc wyruszyliśmy razem w kilkugodzinną podróż. Przemieszczaliśmy się samochodem mojego brata – jego nowym nabytkiem, co ma w tej historii pewne znaczenie – a towarzystwo było mieszane nie tylko jeśli chodzi o płeć, ale również w kwestii stosunku do nikotyny. Mój brat i jego szwagier są nałogowymi palaczami, a ja – wiadomo.
W pewnej chwili szwagier mojego brata zadał mojemu bratu pytanie, po którym szczęka mi opadła. Brzmiało tak:
- Czy w tym samochodzie można palić?
Osłupiałam. Zdębiałam. Odpadłam.
Po raz kolejny okazało się, że mózg typowego palacza pracuje w jakimś niezrozumiałym i niepojętym dla mnie trybie – np. do tego kolesia jeszcze nie dotarło, że nie powinien palić przy kimś, kto się na to nie zgadza, aczkolwiek dotarło do niego, że niektórzy ludzie nie chcą, żeby im palić w samochodach.
Dlaczego dla palaczy nie liczy się zdrowie i komfort niepalących?
Dlaczego z taką łatwością wyszukują sobie wymówki?

Czas na długą dygresję ;-)
Będą to myśli/historie/wspomnienia, które przyszły mi do głowy po usłyszeniu pytania szwagra mojego brata.

Kiedy odbywałam praktykę studencką w urzędzie pracy, mój chwilowy szef palił w pokoju, w którym oprócz niego były trzy niepalące osoby – mimo uszu puszczał wszystkie nasze aluzje i nie reagował na pokasływanie, choć już od dawna obowiązywał zakaz palenia w zakładach pracy. A kiedyś zrobił coś, co na amen zapadło mi w pamięć: rozmawiał z kimś, komu odbierano zasiłek dla bezrobotnych (o ile dobrze pamiętam, to ktoś doniósł, że ten człowiek gdzieś pracuje) i w pewnej chwili zapytał:
- Nie będzie panu przeszkadzało, że zapalę?
Pozbawiany właśnie zasiłku petent odparł:
- Gdybyśmy byli u mnie, to powiedziałbym, że ja nie palę i u mnie się nie pali, ale tutaj jesteśmy na pańskim terenie...
Co zrobił mój ówczesny szef po takiej odpowiedzi?
Zapalił papierosa.

Moja mama w czasie prac remontowych w miejscu pracy musiała się na jakiś czas ewakuować, razem z jeszcze jedną panią, do innego pokoju. Ten pokój „należał” do pani palącej, a mama i jej koleżanka nie paliły, więc konflikt interesów był nieunikniony. Pani paląca czuła się „bardziej u siebie”, więc trochę ją złościło, kiedy była przez niepalące współpracowniczki wyrzucana za drzwi i nijak nie potrafiła zrozumieć, co im tak przeszkadza. Remont się przedłużał, pani paląca się zawzięła i rzuciła palenie. A po dwóch tygodniach... sama zaczęła wyrzucać z pokoju ludzi, którzy – z przyzwyczajenia – wchodzili tam z papierosami albo usiłowali je zapalić. Uczciwie przyznała, że dopiero teraz rozumie, co tak złościło koleżanki zmuszone do przebywania w jej towarzystwie. I to był początek pięknej przyjaźni.

Bardzo lubię panią Joannę Chmielewską oraz jej książki i dotychczas uważałam ją za rozsądnie myślącą osobę, ale bardzo nieprzyjemnie zaskoczył mnie jej felieton w pierwszym numerze czasopisma „Bluszcz”. W tym felietonie pani Chmielewska lansuje pogląd, że zakazy palenia są nieuzasadnione i niesłuszne, a palacze są dyskryminowani. Znajduje się tam również wyznanie, że pani Chmielewska nigdy nie słyszała o żadnej ofierze palaczy, więc z niecierpliwością czekam na wyrok w sprawie pani Hanny Niewiadomskiej – jeśli sądowi wystarczy odwagi (na co liczę), to może wszyscy o takiej ofierze usłyszą.
A potem pewnie o kolejnych.

Wolność mojej pięści kończy się tam, gdzie zaczyna się nos mojego bliźniego.

Czy to nie jest proste jak konstrukcja cepa?

Koniec dygresji.


Brat na pytanie swojego szwagra (Czy w tym samochodzie można palić?) odparł krótko: „Nie!” Szwagier mojego brata okazał lekkie zdziwienie, ale nie protestował i obaj palili tylko na postojach - na zewnątrz i z dala ode mnie.
Kiedy szwagier mojego brata załatwiał swoje sprawy, zadałam bratu pytanie:
- Ty naprawdę nie palisz w tym samochodzie czy tylko tak powiedziałeś, żeby mnie chronić?
Brat nic nie powiedział, tylko otworzył popielniczkę – była wypełniona petami...
Kocham tego faceta.


ps
Jak przekonać brata do rzucenia palenia?
Standardowe pomysły już wyczerpałam, więc teraz nie wiem... Zafundować mu akupunkturę? (I dostarczyć na miejsce przemocą, bo dobrowolnie nie pójdzie...?)

czwartek, 5 lutego 2009

PRAWDZIWA aalaaskaa JEST TYLKO JEDNA!


Nie kupuj U podróbek!



Kodeks cywilny zawiera artykuł 23 o treści następującej:

Dobra osobiste człowieka, jak w szczególności zdrowie, wolność, cześć, swoboda sumienia, nazwisko lub pseudonim, wizerunek, tajemnica korespondencji, nietykalność mieszkania, twórczość naukowa, artystyczna, wynalazcza i racjonalizatorska, pozostają pod ochroną prawa cywilnego niezależnie od ochrony przewidzianej w innych przepisach.


a żeby wszystko było jasne, to 11 marca 2008r. Sąd Najwyższy wydał następujący wyrok:

Nazwa użytkownika, którą posługuje się osoba korzystająca z serwisu internetowego podlega ochronie prawnej na takiej podstawie, na jakiej ochronie podlega nazwisko, pseudonim lub firma.


(źródło: biuletyn SN nr 7/08 w formacie pdf – szukać sygnatury akt: II CSK 539/07)



Czy to znaczy, że już teraz mogę pozwać do sądu osobnika (trzy razy zmieniałam wpisane tutaj słowo – zgadnijcie, jakie były wcześniejsze?), który przedstawia się na Allegro jako aalaaskaa, czy muszę poczekać aż kogoś oszuka i dopiero wtedy twierdzić, że psuje moje dobre imię?




DOPISEK z dn. 06.02.2009r.
Odpowiedź, którą dostałam od Zespołu Allegro wygląda tak:
a więc nie pękajcie, bierzcie cudze nicki i rejestrujcie się tam bez przeszkód.
Proponuję też cudze nazwiska - będzie weselej ;-)

poniedziałek, 2 lutego 2009

dziwne przypadki aalaaskii



Zasada głębokiej wiary w ludzi została sformułowana następująco:
Jeżeli coś może zostać zrobione źle, to zawsze znajdzie się ktoś, kto to zrobi.
W opisanych niżej przypadkach byłam to ja :-)


Najczęściej padającym pytaniem, na które musiałam odpowiadać dzisiaj, było:
Co Ci się stało?
czasem zadawane w formie:
Co masz na czole?
Po udzieleniu odpowiedzi, na obliczach rozmówców widziałam przejawy wewnętrznej walki: „śmiać się czy się nie śmiać?”
Odpowiedź brzmiała: oparzyłam się o lampkę.

Lampka była zwykła, taka na biurko, wykonana z metalu w złotym kolorze. Postawiłam ją trochę inaczej, bo w jej świetle szydełkowałam i jednocześnie oglądałam telewizję. W pewnej chwili tak jakoś nieszczęśliwie się gibnęłam, że dotknęłam ją czołem...
Najbardziej dziwi mnie fakt, że wszyscy ten ślad zauważyli, bo to nie jest jakiś gigantyczny bąbel tylko mała, czerwona, lekko wypukła plamka i to nie na środku czoła, ale na skroni, tuż przy linii włosów.
Ja się tak innym ludziom nie przyglądam!

Wychodzi na to, że szydełkowanie jest strasznie niebezpiecznym zajęciem - już mam nowe kuku, a jeszcze nie zagoiła mi się rana sprzed kilku dni, kiedy to odcinałam nitkę tym, co akurat miałam pod ręką, a był to nożyk do cięcia papieru (taki do cięcia przy linijce – super ostry) i razem z tą nitką prawie odcięłam sobie palec...
Nie wiem, jak to zrobiłam - nie było mnie przy tym ;-)

A skoro już jestem przy moich uczynkach nieprzemyślanych/bezwiednych, to jeszcze Wam opowiem, co zrobiłam, kiedy zaczęły się mrozy.
Jechałam samochodem i miałam strasznie brudną szybę, i... tak, właśnie to zrobiłam! – użyłam spryskiwaczy! :-)
Być może coś bym jeszcze później widziała, gdyby nie to, że jednocześnie włączyłam wycieraczki i ten płyn, co to ma nie zamarzać, zamarzł mi w jednej chwili na całej przedniej szybie...

Tym sposobem przekonałam się doświadczalnie o prawdziwości prawa Gumpersona:
Prawdopodobieństwo każdego zdarzenia jest odwrotnie proporcjonalne do stopnia, w jakim jest ono pożądane.

samochwała napisała:


Ależ jestem z siebie dumna! ;-)


Znalazłam w necie ten obrazek
i okazało się, że potrafię to zrobić:


:-)