wtorek, 17 lutego 2009

skutki wizyty w bibliotece


Szukając czegoś interesującego na półkach w bibliotece, przypomniałam sobie ćwiczenie polecane w którymś z przeczytanych poradników. O ile dobrze pamiętam, jego celem było rozwijanie ciekawości i zainteresowania światem, a polegało na tym, żeby z przypadkowo wybranej półki w bibliotece wybrać przypadkową książkę i przeczytać ją niezależnie od tego, na co się trafi. Prawie byłam gotowa to zrobić, ale mój wzrok padł na leżącą jakoś tak zachęcająco książkę pt. „Madonna jak ja i ty”. Przeczytałam tekst na okładce:

Kto uwierzy, że ciężarna dziewczyna zachowała czystość, nawet jeśli pochodzi z tradycyjnej katolickiej rodziny i wbrew oczywistym symptomom twierdzi, że nie zrobiła niczego, co mogłoby spowodować ciążę? W jej prawdomówność wątpią wszyscy: rodzina, ksiądz, mieszkańcy małego miasteczka, nawet jej chłopak, który doskonale zna nieugięte zasady dziewczyny. W atmosferze skandalu i potępienia siedemnastolatka czuje się odrzucona - w poczuciu winy i krzywdy zarazem oczekuje przyjścia na świat dziecka. Jej stronę trzyma tylko lekarz, próbując znaleźć wyjaśnienie i pomóc zagubionej dziewczynie.”

Pomyślałam, że to takie głupie, że aż MUSZĘ to przeczytać.
I że to prawie jak przypadkowe losowanie ;-)
Książkę przeczytałam od ręki, choć początek trochę mnie zaskoczył in minus (a już i tak nie spodziewałam się rewelacji). Na szczęście reszta była na tyle zaskakująca, żeby dało się zapomnieć o tym, że prawie wszystkie bohaterki powieści są zadziwiająco piękne, prawie wszyscy bohaterowie wysocy i barczyści, a do tego prawie wszyscy w uśmiechu prezentują idealnie zdrowe i piękne zęby...
Jak Boga kocham, nie mam nic przeciwko pięknym kobietom, barczystym mężczyznom i idealnie zdrowym zębom, ale powinny istnieć jakieś ograniczenia dotyczące liczebności opisywanych w ten sposób bohaterów jednej książki. Embargo jakieś czy coś... ;-)

Niestety, nie mogę Wam powiedzieć, co wymyśliła Barbara Wood, żeby wyjaśnić ciążę nastolatki – będziecie musieli sami przeczytać jej książkę. Ja przeczytałam i żyję ;-)
A po przeczytaniu poszukałam dodatkowych, tym razem naukowych informacji na bardzo ciekawy temat – ćwiczenie uznaję zatem za zaliczone, mimo drobnego nieprzestrzegania procedur. A skutki są wysoce zachęcające na przyszłość ;-)

Ale czy krzyżowanie harlequina ze science-fiction to już obowiązująca moda?
Bo nie wiem, czy już o tym pisałam, ale kiedyś się odgrażałam, że napiszę harlequina. I już nawet wymyśliłam zarys fabuły. A nawet trzy. Trzeci całkiem niedawno – obudziłam się, była sobota, a ja miałam gotowy pomysł na zakręcony romans...
Ale nie ma w nim – przynajmniej na razie – ani grama science-fiction i nie wiem czy obowiązkowo muszę taki wątek wymyślać, czy nie... ;-)
A propos wątek – moje pomysły są zwarte i precyzyjne, więc trochę się martwię, że nie starczy mi ich na wystarczająco dużą liczbę stron. Czytając „Madonnę...” nie mogłam zatem nie podziwiać Barbary Wood za umiejętność wprowadzania dodatkowych wątków - bez nich też nie zapełniłaby tych 320 stron...

Reasumując: to naprawdę pouczająca lektura była.



ps

Czy Wy też boicie się zniszczonych i brudnych książek w bibliotece?
Zgoła panicznie boję się brać coś takiego do ręki – wypożyczam tylko te nowsze i w dobrym stanie... Paranoja, nie?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Czytelniku!
Oddaję Ci kawałek mojej podłogi - możesz zatańczyć, ale raczej nie zrywaj parkietu [no chyba, że naprawdę MUSISZ] ;-)
aalaaskaa