sobota, 25 kwietnia 2009

oferta rękodzielnicza


Wy sobie mówcie co chcecie, ale mnie strasznie irytuje wmawianie funkcjonariuszom ABW odpowiedzialności za śmierć Barbary Blidy. Bo gdyby ktoś zapomniał, to przypominam, że ona popełniła samobójstwo. I nikt jej w usamobójczaniu się nie pomagał.
Karanie ludzi za to, że nie przeszkodzili innym ludziom w dowolnym dysponowaniu WŁASNYM życiem jest totalnym idiotyzmem. Howgh!
Zadaniem funkcjonariuszy różnych służb publicznych nie jest obrona ludzi przed nimi samymi, ale obrona jednych ludzi przed innymi ludźmi i stworami ludziopodobnymi oraz zwierzętami. Więc (tak, wiem) proszę bardzo, oskarżajcie w/w funkcjonariuszy ABW o to, że niedostatecznie zadbali o bezpieczeństwo ludzi, których Blida MOGŁA postrzelić z posiadanej przez siebie broni, ale nie o to, że zabiła siebie. Siebie miała prawo zabić.

Współczuję rodzinie Barbary Blidy, ale kiedy słyszę (a ostatnio słyszę jakby częściej), że obwiniają innych o jej śmierć, to myślę sobie: „Stop! Jeśli sądzicie, że obcy ludzie powinni wszelkimi siłami uniemożliwić jej samobójstwo, to co z wami? Wy ją widywaliście codziennie i wiedzieliście w jakiej jest formie psychicznej. Wy wiedzieliście, że ma broń. CO Z WAMI?”
Żeby była jasność, dopiszę jeszcze to, co powinno oczywiste (w końcu – zgodnie ze statystykami – połowa z Was nie rozumie tego, co czyta): nie obwiniam ani rodziny Barbary Blidy, ani funkcjonariuszy ABW o jej śmierć i oni też nie powinni siebie nawzajem obwiniać.
Barbary Blidy też nie obwiniam – korzystanie z niezbywalnie przysługujących każdemu człowiekowi praw nie jest powodem do obwiniania.


A skoro już jestem w temacie samobójstw ludzi oskarżanych o przestępstwa, to dodam, że chyba jeszcze straszniej od wyżej opisanej wqrwiała mnie afera po samobójczej śmierci Roberta Pazika, bandziora skazanego na dożywocie za porwanie i zamordowanie Krzysztofa Olewnika.
Dymisje: szefa zakładu karnego, szefa służby więziennej, wiceministra sprawiedliwości oraz ministra sprawiedliwości po tym, jak taki chwast jak Pazik wyeliminował swoje geny z puli genów ludzkości były NAPRAWDĘ GRUBĄ przesadą.


Jeśli jakiś bandzior, skazany na długoletnie więzienie i żyjący na koszt podatników, chce pójść w ślady Pazika, niech da znać. Zrobię mu linę techniką makramy, wyhaftuję w kwiaty, ozdobię szydełkowanymi motywami... Wedle życzenia.

środa, 22 kwietnia 2009

WTF?


Dziś Dzień Ziemi i już od rana słyszę tu i ówdzie apele, które wprawiają mnie w stan osłupienia. Chodzi mi o te, które zachęcają do sprzątania.
Bo czy naprawdę ktoś wierzy, że Ziemi robi różnicę to, gdzie śmieci leżą?
Czy naprawdę ktoś myśli, że wystarczy upchnąć śmieci na wysypiskach i sprawa załatwiona?

No nie wierzę.


Ale ja zawsze zbytnio wierzyłam w ludzkość.
Czas na cynizm.

potrzeba wolności


Strofowanie kolegi zaczęłam od słów: „Ty pipo”. On usiłował wymigać się od odpowiedzialności i zaczął swoje tłumaczenia od słów „Ty penisie” (nic mi się nie pomyliło, właśnie tak do siebie mówiliśmy, a nie odwrotnie). Przysłuchujący się nam kolega podsumował te inwokacje następująco: „Pipa i penis...? Jak na was dwoje, to prawdziwy Wersal!
Chwilę wcześniej myłam swój kubeczek, a ten właśnie w/w podsumowujący kolega usiłował wcisnąć się ze swoim kubeczkiem pod używany przeze mnie strumień wody i usłyszał twarde: „Spierdalaj!”, więc wyrażona przez niego ocena bynajmniej mnie nie zdziwiła...
Zadumałam się. Przypomniała mi się m.in. afera medialna, która wybuchła po upublicznieniu filmu na którym mięsem rzucał Kamil Durczok. To właśnie wtedy przeczytałam gdzieś opinię prof. Jerzego Bralczyka, że przeklinanie wiąże się z poczuciem wolności.
I zrozumiałam, że nie mogę przestać przeklinać, bo skoro nie mam realnego poczucia wolności, to muszę sobie stworzyć fikcyjne.
Muszę.
Rozpaczliwie.

poniedziałek, 20 kwietnia 2009

L4



Jednostka chorobowa uniemożliwiająca pisanie: susto (po naszemu: kradzież duszy).
(Identyfikacja jednostki na podstawie informacji z książki "Blondynka u szamana" Beaty Pawlikowskiej)

Czas leczenia: nieznany (podobnie jak sposób leczenia).

Szaman mile widziany.

środa, 15 kwietnia 2009

żałobniczka mimo woli


Czy ja muszę pisać, że kiedy niemiłościwie nam panujący prezydent po raz kolejny w nieuzasadnionych okolicznościach ogłosił trzydniową żałobę narodową, to mnie po raz kolejny opadły ręce, czy jest to już oczywista oczywistość?
A żeby nie było, że jadę po prezydencie, bo go nie lubię (aczkolwiek to, że go nie lubię jest najprawdziwszą prawdą), dodam jeszcze, że na rozporządzeniu prezydenta, wprowadzającym żałobę narodową, musi być kontrasygnata premiera i nasz równie niemiłosiernie panujący Donaldu Tusku takową złożył. I nawet nie próbował ograniczyć tej żałoby do jednego dnia (może bym wtedy siedziała cicho?), bo zbytnio martwił się o się o swój imidż i jest zbyt ciepłą kluchą, żeby coś takiego zrobić. I dodam tylko, że JA WIEDZIAŁAM, ŻE TAK BĘDZIE (aczkolwiek uparcie łudziłam się, że nie będzie).

Rzućmy okiem na ogłaszane ostatnio żałoby:
24 - 26 stycznia 2008 – po katastrofie lotniczej pod Mirosławcem, spowodowanej błędem pilota.
23 - 25 lipca 2007 – po katastrofie autokaru w Vizille we Francji, której przyczyną było nieprzestrzeganie przepisów przez kierowcę autokaru.
23 - 25 listopada 2006 – po katastrofie górniczej w kopalni Halemba, której winni byli chciwcy nieprzestrzegający przepisów bezpieczeństwa i fałszujący dokumenty.
29 stycznia – 1 lutego 2006 – po katastrofie budowlanej na Śląsku, spowodowanej przez nierzetelnych budowlańców, ograniczających za wszelką cenę koszty budowy.

Zdecydowanie wolałabym, żeby wybrańcy narodu zamiast ogłaszania trzydniowych żałob zrobili w końcu coś, co zapobiegałoby podobnym wypadkom w przyszłości.
Ale to ewidentnie zbyt zuchwałe marzenia...



ps
Biorąc przykład z rządzących, bezczelnie wykorzystam tę tragedię do... autopromocji.
Oto odsyłacz do jednego z moich starszych tekstów. Zachęcam do lektury.

poniedziałek, 13 kwietnia 2009

chłyt martetingowy


Drogie Panie, z radością informuję, że jest ktoś, kto troszczy się o to, żeby świąteczne obżarstwo nie odcisnęło piętna na naszym dalszym życiu. Wyobraźmy sobie bowiem, co by się stało, gdyby schab odłożył nam się na tej części mózgu, która odpowiada za zakładanie rajstop...?
Nie! Nie pogrążajcie się w tych armagedonicznych wizjach!
Są już rajstopy z kursem obrazkowym:

Ufff, cóż za ulga!

piątek, 10 kwietnia 2009

przedświąteczny raport (z) aalaaskii


Porządki prawie zakończone.
Baba i małe babeczki drożdżowe upieczone.
Ciasto na mazurek odpoczywa w lodówce.

Jestem zajebiście wyluzowanym kwiatem lotosu na tafli jeziora.
I napisałam to bez grama ironii.
Prawie ZEN. Ani jednej myśli o tym, że to wszystko (porządki, obrusy w zajączki i pisanki, specjalne wypieki, itede itepe) jest bez sensu i w ogóle jakieś głupie. Ani jednego marzenia o teleportowaniu się w Kosmos.
Aczkolwiek sen dość dziwny – śniło mi się, że pomalowałam sobie dłonie na czarno i zapytałam brata czy moje palce nie wyglądają z tym lakierem grubo (paznokcie nie były pomalowane), a on powiedział, że wszystko jest w porządku... Potem śniło mi się, że znalazłam pudło cudzych butów (używanych!) i zachwycona przymierzałam je po kolei, wybierając te, które zabiorę do domu...
Sen z czarną dłonią jestem w stanie zrozumieć – przeżywałam we śnie żałobę po trzech złamanych w ferworze prac domowych paznokciach u prawej ręki. Natomiast sen z butami to prawdziwa zgroza, bo naprawdę nienawidzę noszenia czegokolwiek, co nosił ktoś inny. Czy zatem jego znaczenie jest skomplikowaną metaforą (np. nie podoba mi się moje życie i chcę żyć jak ktoś inny – chcę wejść w cudze buty), czy raczej chodzi o to, że boleśnie obtarłam sobie paluszek w nowych butach, więc we śnie zamarzyły mi się buty już rozchodzone...?
Jeśli ta druga opcja jest prawdziwa, to znaczy, że jestem PROZAICZNA we dnie i w nocy ;-)
Może jakoś to przeżyję.

Lektura na chwile odpoczynku: „Sztuka prostoty” Dominique Loreau.
Podoba się.

W E S O Ł Y C H
Ś W I Ą T
!





ps

- Dlaczego kobieta ma tyle pracy w domu?
- Śpi w nocy, to jej się zbiera...

środa, 8 kwietnia 2009

post niedokończony niemal jak życie ofiar Dextera ;-)


Wszystko jest OK, wszystko jest OK. Nie jest dobrze, ale wszystko jest OK. - te słowa (bodaj autorstwa Anthony’ego de Mello) najlepiej podsumowują WSZYSTKO, każdy temat, który mogłabym poruszyć.
Pasują nawet jako expressowa recenzja trzeciego sezonu „Dextera” ;-)
Aczkolwiek od „Dextera” jestem już uzależniona i czwarty sezon też bym obejrzała, choćby był żenującą chałą, gdyby tylko był. Ale nie ma (ale będzie!).
Ciekawszego tematu do rozmyślań przy przedświątecznych porządkach nie mam, więc sobie rozmyślam o „Dexterze”. Przeskakuję w myślach od tematyki serialu do problematyki jego oglądalności. Na przykład: dlaczego wśród jego widzów przeważają kobiety? I czy ten fakt sprawił, że w drugim sezonie pojawiła się gorąca (według przedstawicieli płci brzydszej) Lila? A czy w trzecim z premedytacją zrobiono zwrot w stronę pań, dorzucając do obsady ciacha w męskich ciałach (Ramsey i Harrington)?
Oczywiście odpowiadam sobie na zadawane przez siebie pytania (w końcu jestem samowystarczalną singielką ;-)) – i tak: wśród widzów przeważają panie, bo w jednych Dexter budzi macierzyńskie uczucia, a drugie lecą na złych chłopców; Lila (Jaime Murray) jest OCZYWIŚCIE prezentem dla panów a Quinn i Anton są prezentami dla pań i zostali wybrani z premedytacją, ze szczególnym uwzględnieniem walorów zewnętrznych...
Co mnie zainteresowało? Oczywiście głębia psychologiczna (wbrew pozorom to nie żart, aczkolwiek z upływem czasu, tj. sezonów, głębia powoli przekształca się w mieliznę) i ciekawe obserwacje obyczajowe, a poza tym strasznie bawią mnie pokazane relacje damsko-męskie oraz wszystkie sceny ukazujące różnice w pojmowaniu świata przez kobiety i mężczyzn.
W tej ostatniej kategorii absolutnym hitem są rozmowy Dextera z Ritą (sezon 1), w których ona opowiada mu o jakimś swoim problemie, a on pyta czy jej pomóc i odpowiedź „nie” uznaje za szczerą i kategoryczną (w trzecim sezonie to samo dotyczy kwestii (nie)kupowania pierścionka zaręczynowego).
Na zasadzie kontrastu te scenki na amen scaliły się w moim umyśle z jednym wpisem na blogu laski, do której z przyjemnością zaglądam, a teraz Was odeślę, bo u mnie to już koniec posta ;-)