poniedziałek, 7 stycznia 2008

zgubne skutki nocnych opadów śniegu


Padający śnieg działa na mnie źle nawet kiedy śpię. Albo raczej: usiłuję spać; bo śniły mi się takie historyjki, że budziłam się co jakiś czas, zadziwiona kreatywnością mojego mózgu. A im śniegu było więcej, tym bliżej moim snom było do horroru. Zależność wprost proporcjonalna...

Pamiętam 3 jednoaktówki.

W pierwszej umówiłam się z jakąś panią i nie wiedzieć czemu wydaje mi się, że to miała być stylistka, która miała poprawić mój wizerunek. Spotkałam się z nią gdzieś, gdzie obie dojechałyśmy samochodami, ale stwierdziłyśmy, że będzie lepiej, kiedy podjedziemy do jej pracowni. Tam się okazało, że już dość długo czekają na nią dwie inne klientki i to one zostaną przyjęte w pierwszej kolejności. Ja byłam przekonana, że skoro jestem umówiona, to nie powinnam czekać, więc na wiadomość, że jednak mam poczekać, wstałam, pierdolnęłam drzwiami i poszłam w cholerę.
Budząc się przy okazji.

Druga historyjka przypomina mi się jakoś mało szczegółowo. W każdym bądź razie chodziło o to, że pojechałam gdzieś samochodem, zaparkowałam, poszłam gdzieś na pięć minut, a jak wróciłam, to już nie zastałam samochodu. Dziwne to było o tyle, że był to samochód mojego taty, a kiedy ktoś (policjant?) pytał mnie o jego numer rejestracyjny, to odpowiedziałam, że nie pamiętam nawet rejestracji swojego auta.
Obudziłam się, kiedy tak intensywnie przypominałam sobie tablice mojego autka, że aż zobaczyłam jedną ze wszystkimi szczegółami.
Ale już wtedy nie spałam.

W trzecim śnie szłam sobie alejką wśród śpiewających zielonych drzew i szumiących liśćmi ptaków... albo jakoś tak. W każdym razie świeciło słoneczko, byłam w kusej powiewającej niebieskiej spódniczce oraz w zielonej koszulce (na ramiączka, jakby ktoś pytał) – notabene, nie mam takich ciuchów – i szłam sobie absolutnie zadowolona z życia, machając torebeczką. Znikąd pojawił się jakiś lowelas i zaczął mi prawić komplementy. W pierwszej chwili trochę zwolniłam, bo pomyślałam, że chce mnie o coś zapytać, a potem zatrzymałam się jeszcze raz, próbując go spławić. Kiedy doszliśmy do ulicy, tuż przede mną przeleciało ogromne stalowe coś, co wyglądało jak monstrualnych rozmiarów... wiertło i co z pewnością rozmazałoby mnie po asfalcie, gdybym szła odrobinę szybciej. W wyśnionej sytuacji poczułam tylko powiew wywołany toczeniem się tego czegoś. Rozejrzałam się, chcąc podziękować mojemu towarzyszowi za to, że mnie zatrzymał, ale on ZNIKNĄŁ. Pomyślałam, z charakterystyczną dla snu logiką, że to z pewnością był mój Anioł Stróż i poczułam odrobinę wyrzutów sumienia, że trochę się na niego wkurzyłam, kiedy mnie zaczepiał.
Patrząc na pogniecione przez to quasi-wiertło samochody, ucieszyłam się, że mój samochód tam nie stoi, bo przecież mi go ukradli i odczułam idiotyczność tej myśli tak intensywnie, że aż się obudziłam.

Doprawdy, warto było pójść spać przed północą... Pfff!



ps
Gdyby tutaj przez dłuższy czas nic się nie działo i było pusto jak w grobie po ekshumacji, to nie dlatego, że jakieś wiertło rozmazało mnie po asfalcie, ale dlatego, że mogę mieć problemy techniczne.
Mój komp odpalał się z prędkością równą tej, którą osiąga martwy ślimak na zakrętach, więc odpaliłam program czyszczący rejestr. Znalazł 274 błędne wpisy. No to – bez sprawdzania szczegółów – kazałam mu usunąć wszystkie. A potem pomyślałam, że przy takiej ilości błędów mógł coś opuścić i zapuściłam skaner jeszcze raz. Znalazł jeszcze 77 błędów – usunęłam wszystkie bez namysłu. A kiedy kazałam przeskanować rejestr jeszcze raz i znalazł się tylko jeden błędny wpis – sprawdziłam go i okazało się, że słusznie został wskazany. Usunęłam bez litości.

A teraz można przyjmować zakłady, co się stanie, kiedy zrestartuję system ;-)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Czytelniku!
Oddaję Ci kawałek mojej podłogi - możesz zatańczyć, ale raczej nie zrywaj parkietu [no chyba, że naprawdę MUSISZ] ;-)
aalaaskaa