niedziela, 26 października 2008

kochany Pamiętniczku...


Wczoraj zrobiłam apel swoim cząstkom elementarnym, potem musztrę, a na koniec kazałam im ze sobą współpracować. Skutek był natychmiastowy – umyły razem okna i gruntownie posprzątały swój lebensraum. Przy tej okazji okazało się, że jakieś owady potraktowały moją niby-kryształową niby-kulę, wiszącą w oknie i rozpraszającą wpadające światło/energię, jako swoją kloakę (to na pewno zemsta za to, że je zabijam!), więc nic dziwnego, że otaczała mnie gówniana energia. ;-)
Przegoniłam ją dymem kadzidła, ogniem świec i pogańskim tańcem, do którego przygrywał mi (nic o tym nie wiedząc) zespół Video - nie wiem jak nazwać ten rodzaj muzyki, który oni uprawiają, ale jako podkład muzyczny do mycia okien nadaje się wyśmienicie. ;-)
Potem zatelefonowała sąsiadka, która zaczęła w tym roku studia na politechnice i tak mnie błagała, żeby jej pomóc w nauce do kolokwium, że dałam się – głupia! – ubłagać.
A jak się ma miękkie serce, to trzeba mieć twardą dupę, żeby siedzieć na niej bite cztery godziny i rozwiązywać równania i nierówności oraz dowodzić prawdziwości tożsamości trygonometrycznych... Siedziałam!
Najwięcej kłopotu miałam z policzeniem cosx, na podstawie informacji, że tgx = –2, ale policzyłam, więc teraz ja rządzę na dzielni, nie? ;-)

Dzisiaj najwięcej czasu spędziłam w samochodzie, gdzie prawie mi się udało zabić własnego brata. Ale jak się pije piwo w czasie jazdy (był pasażerem), to się nie powinno śmiać, więc właściwie sam jest sobie winien. Ale do rzeczy. To było tak: jechaliśmy sobie i skarżyłam mu się na to, jakie to straszne mieć 8 karnych punktów na koncie i musieć uważać na przepisy, ograniczenia i te wszystkie duperele. I że znaki stoją bez sensu. I że to w ogóle niemożliwe, żeby przestrzegać tych wszystkich ograniczeń prędkości (pokażcie mi jednego takiego, który ulicą Włókniarzy w Łodzi jeździ z prędkością 60km/h!). A o zapinaniu pasów to już nawet szkoda gadać... No i akurat dojeżdżaliśmy do skrzyżowania, kiedy zapaliło się żółte, więc... przyspieszyłam, a on zaczął się tak potwornie śmiać, że zakrztusił się piwem... No i sam powiedz, Pamiętniczku, czy to moja wina? Przecież ja tylko nie chciałam, żeby mu się piwo wylało przy gwałtownym hamowaniu...

A teraz... Teraz obejrzę w końcu film „Hawaje, Oslo” i będę miała ubaw po pachy - niezależnie od jego fabuły - bo wcześniej zapytałam znajomych czy ktoś ma i pożyczy, i jeden znajomy miał i pożyczył. Nie powiedział tylko, że posiadana przez niego kopia filmu (norweskiego!) jest z rosyjskim lektorem i angielskimi napisami... :-)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Czytelniku!
Oddaję Ci kawałek mojej podłogi - możesz zatańczyć, ale raczej nie zrywaj parkietu [no chyba, że naprawdę MUSISZ] ;-)
aalaaskaa