poniedziałek, 5 kwietnia 2010

świąteczne połowinki ;-)

Ufff.
Przeżyłam najgorszy ze świątecznych dni.
Każde święta mają co najmniej jeden taki dzień.
Dzień, w którym odwiedza nas mój brat ze swoją żoną i wszystkimi dziećmi.
A obecnie dzieciaków jest piątka... Czy potrzebne są jeszcze jakieś dodatkowe wyjaśnienia?
Tak? Naprawdę? No dobrze. To dodam, że wszystkie te dzieci są wychowywane bezstresowo, co tak naprawdę znaczy, że nie są wychowywane w ogóle.
Masakra. I wolałabym zamknąć ten temat.


Dla relaksu zaczęłam czytać książkę Elizabeth Gilbert „Jedz, módl się, kochaj”, ale czekała mnie niespodziewana niespodziewanka.
Mianowicie, na wejściu autorka wyznaje, że miała plan: w wieku trzydziestu lat zaprzestać podróży, osiąść gdzieś na stałe i rodzić dzieci.
Tyle, że kiedy osiągnęła ów stateczny wiek, przekonała się, że wcale nie ma ochoty zostać matką.
Od ośmiu lat była związana z jednym facetem, od sześciu lat byli małżeństwem; kupili dom i całe życie zbudowali na założeniu, że w wieku trzydziestu lat ona zajdzie w ciążę.
Kiedy nadszedł TEN CZAS płakała po nocach, ale przez kilka miesięcy starała się w tę niby-zaplanowaną ciążę zajść – przy każdej miesiączce ciesząc się, że nie wyszło – cały czas żyjąc w przeświadczeniu, że coś jest z nią nie w porządku, a w przeświadczeniu tym dodatkowo utwierdzał ją mąż…
Ostatecznie w ciążę nie zaszła, z mężem się rozwiodła, a jak doczytam jej książkę do końca, to dowiem się co było później.
A mogę wszystkich zapewnić, że doczytam.

Po przeczytaniu tego wstępnego wyznania najbardziej przerażająca wydała mi się myśl, że świat pełen jest ludzi, którzy podsumowaliby taką historię stwierdzeniem, że szkoda, że w tę ciążę nie zaszła, bo zostałaby z mężem, a „głupoty” wywietrzałby jej z głowy.

Nigdy, naprawdę NIGDY, nie zrozumiem, dlaczego ludzie z taką łatwością zakładają, że bycie matką jest tym, o czym marzą wszystkie kobiety? Dlaczego nie dają WSZYSTKIM kobietom prawa do szczęścia według własnego pomysłu, również tym, które absolutnie nie marzą o macierzyństwie?

Wydaje mi się, że jestem w miarę cierpliwa i mam wiele zrozumienia dla ludzkich wad, ale powoli tracę cierpliwość dla tych wszystkich niby-ŻYCZLIWYCH, którzy usiłują przekonywać mnie, że tracę najlepszy czas na zostanie matką.
Tracę cierpliwość dla zaprzyjaźnionych młodych matek, które wciskają mi swoje dzieci, w przekonaniu, że marzę o tym, żeby takiego bobasa „potrzymać”.
Tracę cierpliwość nawet dla tych, którzy robią zdziwione miny, kiedy mówię, że nie marzę o macierzyństwie…

Ostatnio opadły mi wielokrotnie już opadnięte ręce, kiedy koleżanka przyniosła do ZAKŁADU dziecięce ciuszki i wszystkie babki oglądały je z takim zachwytem i rozczuleniem, jakby zaglądały w wózeczek z nowonarodzonym niemowlakiem…

Nie rozumiem nawet tego rozczulenia, które ogarnia ludzi patrzących na cudzego brzdąca, więc chyba możecie sobie wyobrazić, z jaką miną przyglądałam się zachwytom wygłaszanym nad jakimiś, było nie było, UBRANIAMI. Cudzymi.
Wyraz mojej twarzy do tego stopnia zainteresował jedną z koleżanek, że poświęciła cały kwadrans na to, żeby mi wmówić, że tak naprawdę wzrusza mnie widok tych uroczych miniaturowych ubranek, tylko nie chcę tego okazać…
I weź tu, człowieku, udowodnij, że nie jesteś wielbłądem…!
Dobrze, że we właściwym momencie przypomniałam sobie, że biedula stara się właśnie o dziecko – i ma z tym niejakie problemy – bo chyba bym jej zrobiła co złego…

W książce Elizabeth Gilbert jest świetne zdanie na temat macierzyństwa:
„Posiadanie dziecka jest jak tatuaż na twarzy. Trzeba być całkowicie pewnym, nim się podejmie ostateczną decyzję.”
Ja jestem pewna, że dzieci mieć nie chcę.
TO NA PEWNO NIE DLA MNIE.


Jeśli kiedyś tego pożałuję, to moja i tylko moja sprawa.

Jeśli kiedyś zmienię zdanie, to też nikomu nic do tego.

Czy to tak trudno przyjąć do wiadomości?

Czy koniecznie trzeba mi i innym kobietom o podobnych przekonaniach wmawiać, że coś jest z nami nie tak?

My nie mamy z naszą płodnością problemów, więc inni niech się od nas od…olą.

Rzekłam.

3 komentarze:

  1. jestem ojcem wspaniałej dziewczynki, za niedługo urodzi mi się syn. I jestem z tego faktu niezmiernie szczęśliwy jak i moja żona.
    I powiem tyle....
    Masz całkowitą racje. Jeśli człowiek nie chce nie powinien zajmować się dziećmi. Robić sobie krzywdę? Albo sprowadzać na świat nową istotę by już na starcie ją krzywdzić bo taka jest presja społeczna? O nie, tak nie można.
    Nie napiszę, że do tego trzeba dorosnąć, bo posiadanie dzieci nie jest żadną oznaką dorosłości.
    Bo by być rodzicem, trzeba nim być, trzeba tego chcieć.
    Jasna cholera mnie bierze jak słyszę różne babcie, ciocie, że już czas..., że musisz... itd. gów...o musisz. jedyne co człowiek musi to umrzeć. Starsze osoby jednak "rozumiem" nie znają i nie godzą się z inaczej poukładanym światem. kobieta do dzieci, mężczyzna do pracy. Do takiego porządku są przyzwyczajone. Ale młode matki? nie chwytam tego. może to jak z kibicami "jesteśmy z jednego miasta wiec musimy kibicować tej samej drużynie" a może to z zazdrości? bo czemu niby komuś innemu ma być lepiej niż nam?

    Ale się rozpisałem :P

    W każdym razie NIE DAJ SIĘ,
    nie sobie gadają co chcą.
    W życiu najważniejsze jest to, by być wiernym... Sobie.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  2. Bartku, napiszę krótko: DZIĘKUJĘ.
    [Za stwierdzenie "posiadanie dzieci nie jest żadną oznaką dorosłości" masz u mnie szczególne/dodatkowe punkty!]

    Pozdrawiam Ciebie i całą Twoją Rodzinę. Powodzenia!

    OdpowiedzUsuń
  3. Ja mam jedno dziecko i odkąd się urodziło, ciągle musiałam odpowiadać na pytania "Kiedy drugie?" Przez całe lata wciąż słyszałam stwierdzenia typu" Jedno dziecko to kaleka". "Dwoje to minimum", "Jedno to się nie liczy, gdybyś miała więcej to mogłybyśmy pogadać". Oczywiście tak wypowiadały się matki mające więcej niż jedno. Dosłownie krew mnie zalewała. No, bo nie udawało mi się wytłumaczyć jednej czy drugiej kretynce, że jedno dziecko ma te same potrzeby pragnienia, czy też kłopoty, co dwoje i więcej i tak samo potrzebuje uwagi i troski, a może nawet więcej, bo rodzeństwo na siebie nawzajem, a jedynak tylko rodziców. No cóż nie zdecydowałam się na więcej dzieci z wielu powodów i jednym z nich jest również to, że mam także inne "kółka zainteresowań" poza macierzyństwem i też nie "mdleję" na widok małych ciuszków czy bobasków ;)

    OdpowiedzUsuń

Czytelniku!
Oddaję Ci kawałek mojej podłogi - możesz zatańczyć, ale raczej nie zrywaj parkietu [no chyba, że naprawdę MUSISZ] ;-)
aalaaskaa