niedziela, 4 kwietnia 2010

cotidie morimur...

Seneka powiedział:
cotidie morimur, cotidie enim demitur aliqua pars vitae,
co (podobno) znaczy:
codziennie umieramy, codziennie bowiem uszczupla się jakaś część życia.

Męczyło mnie to zdanie jak komar latający w nocy nad łóżkiem.
A kiedy się na nim skupiłam – żeby w końcu się z nim rozprawić – przyszło mi do głowy, że faktycznie codziennie umieramy, ale nie dlatego lub nie tylko dlatego, że zbliżamy się do końca tkanej przez Parki nici naszego życia
[mam zresztą wątpliwości dotyczące tego, czy jej długość jest z góry ustalona – skłaniam się raczej ku twierdzeniu, że wszystko zależy od wyborów, których codziennie dokonujemy],
lecz dlatego, że niemal każdego dnia rezygnujemy z jakiegoś marzenia, pragnienia czy pomysłu, który mógłby – gdybyśmy tylko poświęcili na jego realizację odrobinę naszego czasu i uwagi – dać nam szczęście albo chociaż chwilowe uczucie „przepływu” (flow).

Ta codzienna rezygnacja z marzeń jest umieraniem.

A to, jak tę rezygnację tłumaczymy (choćby przed sobą) -
jakimiś osobistymi brakami, nadmiarem pracy czy nawet troską o bliskich
- nie ma żadnego znaczenia.
Albo mamy wyniki, albo powody.

Może zatem warto skorzystać z tej okazji, że akurat obchodzimy święto upamiętniające zmartwychwstanie i…
…choć trochę o(d)żyć?

Życzę powodzenia.

WESOŁYCH ŚWIĄT!


ps
Oczywiście, nie namawiam do gwałtownej rezygnacji z podjętych wcześniej zobowiązań, porzucenia pracy czy zerwania związków z ludźmi, którym coś obiecaliśmy. Bynajmniej.
Ale na pewno jest coś, co możemy zrobić, żeby choć odrobinę uprawdopodobnić urzeczywistnienie naszych marzeń.
Nawet najdalszą podróż zaczyna się od pierwszego kroku.
[Np. tak]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Czytelniku!
Oddaję Ci kawałek mojej podłogi - możesz zatańczyć, ale raczej nie zrywaj parkietu [no chyba, że naprawdę MUSISZ] ;-)
aalaaskaa