niedziela, 10 stycznia 2010

o zmierzchu piszę o zmierzchu ;-)

Obejrzałam ekranizację „Zmierzchu” Stephenie Meyer i odpowiedziałam sobie na parę [parę, bo dokładnie dwa ;-)] pytań, na które wcześniej nie znalazłam odpowiedzi.

Przede wszystkim, zrozumiałam, co mnie do tej książki przyciągnęło.
Odpowiedź brzmi... uwaga... tytuł.
Serio.
Kocham zmierzch.
Moim chronotypem jest sowa, więc wieczorem czuję się wspaniale, a do tego uwielbiam zachodzące słońce, delikatną ciemność i pierwsze gwiazdy.
Podoba mi się nawet samo słowo zmierzch, które ma w sobie co najmniej połowę uroku odpowiadającego mu zjawiska...

A że w książce Meyer jest mało zmierzchu, toteż mi się nie spodobała ;-)


Drugie pytanie, na które znalazłam dokładniejszą niż poprzednio odpowiedź brzmi: z czyich pomysłów, Meyer zerżnęła najwięcej, pisząc swoją powieść?
Otóż z Melindy Metz, autorki „Roswell High”, na podstawie której powstał serial „Roswell: W kregu tajemnic”. Meyer zastąpiła kosmitów wampirami ale podobieństwa są oczywiste: rodziny adopcyjne, związek dziewczyny z nieludziem zaczynający się od tego, że nieludź ratuje jej życie, zdradzając przy tym swoją tajemnicę, z czego niezadowoleni są inni nieludzie...
itede itepe
Jak już to do mnie dotarło [przypadkiem włączyłam tivi akurat na powtórce "Roswell...", kiedy Max uzdrawiał Elizabeth], to okazało się, że na amerykańskich stronach www już dawno porównywano te dwa cykle...
Najczęściej powtarzane pytanie brzmi: "Are aliens more romantic than vampires?"
Mnie tam wszystko jedno.

Sezon na książkę pani Meyer uważam za zamknięty.
Ufff.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Czytelniku!
Oddaję Ci kawałek mojej podłogi - możesz zatańczyć, ale raczej nie zrywaj parkietu [no chyba, że naprawdę MUSISZ] ;-)
aalaaskaa