piątek, 1 stycznia 2010

Nowy Rok z... wampirami ;-)

Podobno na kaca najlepsza jest praca, ale jakoś nie mam ochoty testować aż tak radykalnej terapii ;-)
Pielęgnując swoje zwłoki mniej radykalnie, wysłuchałam do końca audiobooka „Zmierzch” – pierwszą część sagi Stephenie Meyer pod tym samym tytułem.
Nie wiem dlaczego, ale strasznie się ubawiłam podczas tej... powiedzmy, lektury. I nie mogę się tłumaczyć posylwestrowym osłabieniem organizmu, ponieważ słuchanie tej chały bawiło mnie już wcześniej, zanim jeszcze pracująca na pełnych obrotach wątroba wyssała mi krew z mózgu ;-)
Na pewno duża w tym zasługa czytającej książkę Anny Dereszowskiej oraz... demotywatorów, o których myślałam podczas lektury i śmiałam się dziko (najbardziej powalił mnie TEN).
Po lekturze zastanawiałam się dlaczego coś równie naiwnego, harlequinowatego, mało oryginalnego, z niekonsekwentną i przewidywalną fabułą, dostarczyło mi tyle rozrywki, ale nie byłam i nie jestem w stanie odpowiedzieć na to pytanie, więc zaczęłam się zastanawiać z czyich pomysłów Meyer zerżnęła najwięcej. Gdyby przeanalizować wszystkie wątki, to pewnie pierwszym źródłem okazałaby się Anne Rice, ale ja widzę najwięcej podobieństw do „Martwego aż do zmroku” Charlaine Harris – Meyer czerpała z niej garściami, aż dziw, że uszło jej to na sucho... Ale co mnie do tego! ;-)

Skoro jednak wspomniałam o książce Harris, to trudno nie wspomnieć o serialu „True Blood” [jakoś nie leży mi tytuł „Czysta krew”, choć nie jest jakoś szczególnie drażniący – zwłaszcza na tle innych dokonań osób tłumaczących tytuły filmów], tym bardziej, że puszczają u nas właśnie drugi sezon, który podoba mi się tak samo jak pierwszy, choć jest mniej pornograficzny [coś a propos] ;-)

Nie wiem na czym polega fenomen podobnych opowieści – pewnie można doszukiwać się w nich jakiegoś drugiego dna i pretekstów do ogólniejszych rozważań, ale to bardziej dowód na potwierdzenie tezy, że mądry więcej się uczy od głupiego niż głupiec od mądrego niż dowód tego, że owo drugie dno faktycznie istnieje ;-)

A jeśli chodzi o ekranizację „Zmierzchu”, to... na pewno ją obejrzę - wbrew rozumowi, który mówi mi, że to strata czasu. Fabułę filmu już znam, więc przejrzałam też materiały promocyjne i okazało się, że jeśli chodzi o obsadę, to – jak zwykle – najbardziej (w tym zestawieniu) podoba mi się aktor grający megaszwarccharakter czyli Cam Gigandet.

ps
Toast na dziś: Oby Was/nas w 2010 roku wampiry nie pokąsały!

ps2
No chyba, że ktoś tylko o tym marzy... ;-)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Czytelniku!
Oddaję Ci kawałek mojej podłogi - możesz zatańczyć, ale raczej nie zrywaj parkietu [no chyba, że naprawdę MUSISZ] ;-)
aalaaskaa