środa, 9 lipca 2008

Małe zbrodnie małżeńskie z małą prośbą


Jacek przeczytał mi „Małe zbrodnie małżeńskie” Erica Emmanuela Schmitta i... nareszcie będę mogła brać udział w dyskusjach na temat najpiękniejszych książek o miłości.
Ściśle rzecz biorąc, dotychczas też brałam udział w dyskusjach tego typu, ale przeważnie ograniczał się on (ów udział) do kręcenia nosem na wszystkie zgłaszane propozycje.
A teraz mam własną!
„Małe zbrodnie małżeńskie” to dramat (w sensie rodzaju literackiego, bo jeśli chodzi o treść to raczej komedia) rozpisany na dwoje aktorów. Głównymi i jedynymi postaciami są Lisa i Gilles – małżonkowie z długoletnim stażem. Wszystkiego o ich życiu i związku dowiadujemy się z jednej rozmowy. Rozmowy, która zaczyna się dość oryginalnie – Lisa przyprowadza Gillesa do domu ze szpitala, gdzie trafił po urazie głowy. Gilles jest zdrowy fizycznie, ale ma amnezję. Żona opowiada mu o tym, jakim był/jest człowiekiem i jak wyglądało dotychczas ich małżeństwo.
Czy jej opowieść jest zgodna z prawdą?
Czy Gilles odzyska pamięć?
Dowiecie się po przeczytaniu albo obejrzeniu sztuki. Uwierzcie, że WARTO.

Dlaczego uważam, że „Małe zbrodnie małżeńskie” to najpiękniejsza opowieść o miłości?
Przede wszystkim dlatego, że jej bohaterów łączy prawdziwa miłość – taka, w której mieści się i pożądanie, i zazdrość, i strach przed porzuceniem. Miłość, która doprowadza czasem do prób manipulowania partnerem, choć wszyscy wiedzą, że to jest „be”. Miłość, która każe wybaczać nawet to, czego nikt inny by nie wybaczył. Miłość, która umożliwia szczerą rozmowę i podzielenie się z partnerem sumą wszystkich swoich strachów i złudzeń. Miłość, dzięki której ludzie dojrzewają i chcą być lepsi.
A że to dojrzewanie trochę długo trwa? Że wszystko można było wyjaśnić wcześniej...?
To wiadomo zazwyczaj „po fakcie” – kiedy niewypowiedziane oczekiwania i obawy osiągną już masę krytyczną i wybuch jest nieunikniony.
A właśnie PRAWDA jest kolejnym powodem, dla którego uważam, że ta sztuka to najpiękniejsza opowieść o miłości - postępowanie bohaterów jest (albo przynajmniej wydaje się być) psychologicznie uzasadnione; absolutnie zgodne z tym, co wiemy o ludzkiej naturze.

Dotychczas pisałam o treści, ale podoba mi się również forma – ascetyczna, zwarta, konkretna.

Niniejszym dopisuję Erica Emmanuela Schmitta do panteonu moich ulubionych pisarzy.
A dodam jeszcze, że już od dawna uważam go za jednego z najsprawniejszych mistrzów pierwszego zdania – np. „Dziecko Noego” zaczyna się tak: „Kiedy miałem dziesięć lat, należałem do grupy dzieci, które co niedziela wystawiano na licytację.” a „Pan Ibrahim i kwiaty Koranu” tak: „Kiedy skończyłem jedenaście lat, rozbiłem swoją świnkę i poszedłem na dziwki.”
Kto się oprze opowieściom zaczynającym się w ten sposób? ;-)

Mała prośba na koniec:
Czy ktoś mógłby mi wytłumaczyć dlaczego niektórzy uważają „Miłość w czasach zarazy” Gabriela Gárcíi Marqueza za najpiękniejszą historię miłosną? Moim zdaniem to opowieść o... antymiłości ;-) ale BARDZO chciałabym zrozumieć przeciwne opinie.
Dla najlepszego wyjaśniacza – nagroda.
A ponieważ cudowne NIC było już wielokrotnie w ofercie, to teraz zaproponuję zwycięzcy przepowiednię Tarota – odpowiedź moich kart na dowolne pytanie (o ile Tarot zechce odpowiedzieć).
Kto stanie w szranki?

4 komentarze:

  1. Też mam małą prośbę - wyznacz termin rozstrzygnięcia konkursu z jakimś zapasem czasowym, żebym zdążyła przeczytać :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Czytaj sobie spokojnie.
    I tak wygrałaś ;-) walkowerem

    OdpowiedzUsuń
  3. Czytam, czytam...
    Na razie nic nie pisnę, spróbuję się wysłowić po zakończeniu.
    Taka forma wygranej nie jest zbyt satysfakcjonująca, więc może jednak ktoś się jeszcze skusi.
    Chociaż nagroda warta każdej metody :)) i może to i lepiej, że nikt się do tej pory nie zgłosił, bo ryzyko nie-wygrania znacznie mniejsze ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. No i z nagrody nici, gdyż również nie uważam tej książki za najpiękniejszą historię miłosną ani za romans wszechczasów, jak to niektórzy twierdzą. Zastanawiałam się, czemu tak myślą..
    Może uważają, że podporządkowanie całego życia i planów na przyszłość jednej osobie, wpędzanie się w chorobę z powodu niemożności zdobycia uczuć upragnionej kobiety zasługuje na miano wielkiej miłości. Podobnie jak cierpliwe czekanie i nadzieja, a właściwie pewność, że kiedyś, mimo przeciwności i trudności, ukochana będzie należeć do niego.
    Wiem jednak, że takimi argumentami Cię nie przekonam, bo mnie samą one niespecjalnie przekonują.
    Moim zdaniem, ta książka jest o miłości ale o chorej miłości.
    O ile E.E.Schmitt opisał - wnioskując z Twojego postu - miłość prawdziwą, taką jaka powinna być, uwzględniając ludzkie reakcje, o tyle G.G.Marquez pokazał uczucia takie, jakie faktycznie przydarzają się zwykłym ludziom, ze wszystkimi ułomnościami i niedoskonałościami, których jest tak wiele, że nawet trudno te uczucia nazwać miłością. Możemy się tam spotkać z namiastkami miłości, miłostkami, skokami w bok, małżeńskim przywiązaniem, romansami za plecami. Natomiast w przypadku głównego bohatera przychodzi mi do głowy tylko jedno: uzależnienie od drugiej osoby.

    OdpowiedzUsuń

Czytelniku!
Oddaję Ci kawałek mojej podłogi - możesz zatańczyć, ale raczej nie zrywaj parkietu [no chyba, że naprawdę MUSISZ] ;-)
aalaaskaa