piątek, 6 sierpnia 2010

nowa stara wiara

W encyklice Centesimus annus papieża Jana Pawła II znajduje się rozdział zatytułowany Własność prywatna i powszechne przeznaczenie dóbr, w którym papież prezentuje stanowisko kościoła katolickiego w sprawie tychże kwestii. Prezentuje je rozwlekle i, sorry jeśli obrażam czyjeś uczucia religijne [notabene, pomysł, że można obrazić uczucia nieodmiennie mnie zdumiewa], nieinteresująco, więc całości nie czytałam, ale już z początkowych zdań dowiedziałam się, że: „(…) prawo do własności prywatnej ma charakter naturalny. Tego prawa, podstawowego dla autonomii i rozwoju osoby, Kościół nieustannie bronił aż po dzień dzisiejszy.

A zatem nic dziwnego, że mimo upływu kilku dni nie mogę się pozbyć niedowierzania, które mnie dopadło podczas obserwowania wyznawców w/w Kościoła w następującej akcji:
Podmiot 1 zostawił swoją własność na terenie należącym do podmiotu 2. Podmioty 1 i 2 umówiły się w sprawie zabrania tej rzeczy, ale przyszedł podmiot 3 i zabronił im tę rzecz przemieścić, a służby powołane m.in. do ochrony prawa do własności zachowały bierność.
I wcale nie chodziło o niewybuch, który mógłby podczas przenosin eksplodować, ani o zwłoki ofiary zabójstwa, które należałoby odpowiednio zabezpieczyć, ani o narkotyki, które podmioty 1 i 2 mogłyby ukryć albo nielegalnie rozprowadzić, ani o…
Mogłabym tak jeszcze długo, ale… jest już ciemno, wszystko jedno ;-)
Chodziło o drewniany krzyż.

Absurdalność zdarzenia nie mieści mi się nigdzie, a najmniej w głowie, stało się jednak natchnieniem dla wielu twórców – oto dowody: 1, 2, 3, 4 [inne znajdźcie sobie sami].
Mnie osobiście najbardziej do całej tej akcji pasuje ten oto rysunek [powstały w całkiem innych okolicznościach] autorstwa Dona Addisa:


Przysłuchując się wypowiedziom chuliganów, którzy odnieśli na Krakowskim Przedmieściu spektakularne zwycięstwo, doznałam megawqurwu, kiedy wygłaszali brednie o tym, że bez krzyża nie ma Polski, że cała historia Polski zaczęła się dopiero po chrzcie itede itepe.

Niesiona tym wqrwem postanowiłam… przystąpić do jakiegoś rodzimowierczego związku wyznaniowego [mówiąc niezbyt poprawnie, ale bardziej zrozumiale dla większości wyjaśniam, że chodziło mi o tzw. neopogan] i natychmiast zaczęłam takowego szukać.
I już za drugim razem trafiłam na COŚ, dzięki czemu jak ręką odjął minął mi cały wqrw i wróciła wiara, że ten kraj nie zginie, skoro mamy takich ludzi, jak ci, którzy tworzą Rodzimy Kościół Polski.

Normalnie zakochałam się w nich od pierwszego przeczytania zalinkowanej charakterystyki, ze szczególnym uwzględnieniem następującego fragmentu:
Rodzimy Kościół Polski jest kościołem otwartym, nie uzurpującym sobie prawa wyłączności – zarówno w sprawach osobistej wiary jak i przynależności kościelno-organizacyjnej. Członkowie RKP uważają bowiem, że ich słowiańscy przodkowie byli wyznawcami tego samego Boga, któremu na swój sposób cześć oddają także chrześcijanie, muzułmanie i pozostali. Do Rodzimego Kościoła Polskiego może więc należeć również osoba, która jednocześnie należy do jeszcze innego związku religijnego (niekoniecznie rodzimowierczego). Tym samym przystąpienie do Rodzimego Kościoła Polskiego nie wymaga np. formalnego aktu zerwania z wcześniejszym – dotychczas wyznawanym przez kandydata – systemem wyznaniowym. (…)
Jako, że rodzimowierstwo słowiańskie z definicji wręcz (m.in. przez wyraźnie zaznaczoną etniczność) określa swój zasięg, Rodzimy Kościół Polski nie uznaje za konieczne również weryfikowania pochodzenia swoich potencjalnych kandydatów. Przyjmuje on iż Polakiem jest ten kto za Polaka się uważa (i mając na myśli tak pojmowaną polskość zastosowana została nazwa Rodzimego Kościoła Polskiego). W założeniach programowych deklaruje wręcz, iż jego członkiem zostać może każdy bez względu na to, jakiej narodowości przodków ma w swoim drzewie genealogicznym, jako że naród to przede wszystkim wspólny język i kultura.

Jak ktoś chce, to może też o nich zaczerpnąć informacji również z zatrutego źródła ;-)

CDN

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Czytelniku!
Oddaję Ci kawałek mojej podłogi - możesz zatańczyć, ale raczej nie zrywaj parkietu [no chyba, że naprawdę MUSISZ] ;-)
aalaaskaa