środa, 19 maja 2010

sztuka... negocjacji

Sprzeczałam się z kumplem o parytety i przyznaję, że udało mu się doprowadzić mnie do wrzenia, ale nie o tym dziś napiszę ;-)
[Choć może warto nadmienić, że za przyczyną trwającej pory deszczowej porastam mchem i grzybem, więc działania kumpla, wyrywające mnie ze stuporu i oplatającej grzybni, należy zaliczyć raczej do przysług niż do przykrości.]

Diabeł tkwi w tym szczególe, że kiedy zbierałam podpisy pod projektem ustawy o wprowadzeniu parytetów płci na listach wyborczych, przygotowanym przez Kongres Kobiet Polskich, to ów kumpel się podpisał.
Co prawda powiedział: „Robię to tylko dla ciebie”, ale podpisał.
Innemu, też nie tryskającemu entuzjazmem, obiecałam, że jeśli podpisze, to nigdy więcej nie nazwę go ch...em. Podpisał natychmiast. A ja dotrzymuję słowa.

Tylko tak się teraz, nie wiedzieć czemu, zaczęłam zastanawiać, czy to było etyczne.

Przy okazji przypomniała mi się jedna akcja z „Kryminalnych zagadek Las Vegas”:
Catherine Willows potrzebowała informacji od mężczyzny odsiadującego wyrok, więc obiecała mu, że za odpowiedź na każde pytanie odepnie jeden guzik koszuli…

To było tak niebanalne przesłuchanie, że aż odszukałam odpowiedni fragment filmu, żeby to jeszcze raz zobaczyć. Włala:



Kiedy oglądałam to po raz pierwszy, strasznie rozbawiło mnie wyobrażenie sobie Sary Sidle w sytuacji, w której przestępca prosi ją o pokazanie piersi…
[Nie martwcie się, nie jest ze mną tak źle, jak się wydaje – ja naprawdę wiem, że Willows i Sidle to postaci fikcyjne ;-)]

No więc, proszę szanownego państwa, jak należałoby się w podobnej sytuacji zachować? Wystąpić z propozycją jak Catherine czy oburzyć się na samą myśl o czymś takim, jak – prawdopodobnie – zrobiłaby Sara?

Po dłuuugim [i niemrawym] namyśle, doszłam do wniosku, że w podobnej sytuacji każda kobieta powinna mieć prawo do suwerennych decyzji i jeśli sama doszłaby do wniosku, że rola mięska na wystawie u rzeźnika jej nie przeszkadza, to mnie nic do tego.

Niestety, natychmiast – jak to u mnie zwykle bywa – nie zgodziłam się sama ze sobą.
A wszystko dlatego, że wyobraziłam sobie firmę, w której kobiety są gotowe/chętne do udzielania usług seksualnych szefowi w zamian za awanse, podwyżki czy poprawę warunków pracy.
Można by powiedzieć, że skoro nikt ich nie zmusza i im samym to nie przeszkadza, to nie ma sprawy.
Niby racja.
Ale tylko do chwili, w której nie znajdzie się w tej firmie pracownica, której takie zachowanie wyda się niedopuszczalne. I nie będzie miała szans ani na awans, ani na podwyżkę, ani nawet na jako-takie warunki pracy.
A tak być nie może. Po prostu.

Jednak, mimo wszystko, nie mogę w sobie znaleźć pokładów potępienia dla Catherine Willows…
I wciąż plącze mi się po czaszce myśl, że jeśli ktoś jest prymitywny, to w kontaktach z nim można - jeśli się tylko chce - używać prymitywnych „argumentów”.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Czytelniku!
Oddaję Ci kawałek mojej podłogi - możesz zatańczyć, ale raczej nie zrywaj parkietu [no chyba, że naprawdę MUSISZ] ;-)
aalaaskaa