poniedziałek, 3 maja 2010

Larsson rulez

Nie wierz mi, nie ufaj mi, kiedy napiszę – a właśnie to napiszę – że warto przeczytać serię/trylogię „Millenium” Stiega Larssona i obejrzeć filmy nakręcone na jej podstawie.
Nie powinnaś/powinieneś mi ufać z dwóch powodów:
1. Przeczytałam, jak dotąd, tylko pierwszą część serii pt. „Mężczyźni, którzy nienawidzą kobiet” [reszta jest w którymś punkcie czasoprzestrzeni między zamówieniem w księgarni internetowej, a moim domem]
2. Stieg Larsson był numerologiczną TrzydziestkąTrójką, więc nie jestem w stanie patrzeć na niego i jego twórczość obiektywnie

Na szczęście nie jestem jedyną osobą, która wypowiada się na temat książek Larssona, więc spokojnie możesz zaufać innym i… jednak uwierzyć, że faktycznie warto je przeczytać ;-)

Filmy na podstawie jego książek obejrzałam wszystkie trzy.
Najbardziej spodobała mi się pierwsza część. Reszta wciągnęła mnie siłą rozpędu.
Najsłabsza jest część druga, ale i tak oglądałam ją z przyjemnością, bo pokochałam obsadę i mogłabym tak sobie na nich patrzeć, jak – nie przymierzając – na rybki w akwarium ;-)

Nie wiem dlaczego pociągają mnie aktorzy, którym wiekowo bliżej do moich rodziców niż do mnie [dobrze, że w realnym życiu takich facetów nie spotykam, bo groziłaby mi gerontofilia], ale – wzdychając do brzydkiego/pięknego Michela Nyqvista – odkryłam kolejną cechę charakterystyczną dla tych, którzy wpadają mi w oko. Otóż ich twarze wyglądają inaczej kiedy są poważne, a zupełnie inaczej, kiedy ich posiadacze decydują się na uśmiech.
To chyba kolejny dowód na to, że stabilizacja, stałość, trwałość, pewność i niezmienność nie są tym, co mnie fascynuje, pociąga i budzi pożądanie ;-)

Aha! Niedawno okazało się, że widzę świat w sposób charakterystyczny dla ezoteryków i ludzi z jednostronnym zaburzeniem uwagi [ale to drugie raczej mnie nie dotyczy], co może mieć tutaj pewne znaczenie. Chodzi o to, że patrząc na parę tzw. chimerycznych twarzy [połowa chimerycznej twarzy jest wesoła, a połowa smutna] widzę duże, wręcz ogromne, różnice w wyrazie twarzy, które są jedynie swoim symetrycznym odbiciem.
[Szczegóły w czasopiśmie „Psychologia dziś” nr 2 (9)/2010, artykuł pt. „Paranienormalni”]

Podczas seansów „Millenium” ponownie ujawnił się mój [domniemany, bo jak dotąd nie… powiedzmy, nie skonsumowany] biseksualizm, o którym już prawie zapomniałam – Noomi Rapace w roli Lisbeth Salander… MNIAM!


A jeśli chodzi o standardowe pytanie czy film jest lepszy od książki, czy odwrotnie, to mogę się wypowiedzieć tylko o pierwszej części. A do powiedzenia mam tyle, że się różnią.
W filmie pominięto niektóre wątki, niektóre zmieniono, czasem miałam wrażenie, że niepotrzebnie, ale film i tak jest DOBRY, podobnie jak jego książkowy pierwowzór.

Miłego czytania i/lub oglądania.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Czytelniku!
Oddaję Ci kawałek mojej podłogi - możesz zatańczyć, ale raczej nie zrywaj parkietu [no chyba, że naprawdę MUSISZ] ;-)
aalaaskaa