czwartek, 21 lutego 2008

uroda Tarantino


Nie pisałam ponieważ najpierw spadł śnieg i mnie to zabiło, a potem – kiedy stopniał i zmartwychwstałam – musiałam nadrobić powstałe w czasie śmierci śniegowej zaległości.
Jak taka odrobina białego puchu może komukolwiek w czymkolwiek przeszkadzać? Nie wiem. Ale mi przeszkadzała we wszystkim. I – pewnie dla kontrastu – oglądałam wtedy tylko i wyłącznie mroczne filmy z dużą ilością czerwonych akcentów ;-) Przy okazji odkryłam horror pt. „Martwica mózgu” (Braindead) i muszę przyznać, że – jak na nieboszczkę nieprzystało – uśmiałam się setnie. Bo to horror komediowy jest.
W przerwach między oglądaniem filmów i czytaniem odłożonych na zaś czasopism, poszperałam w necie i z perwersyjną przyjemnością czytałam opinie ludzi, którzy nie lubią horrorów, thrillerów, a szczególnie gore. I ciągle zadawałam sobie pytania: ilu spośród tych ludzi, którzy twierdzą, że gore kręcą psychopaci dla psychopatów, poszło do kina na „Grindhouse”? Ilu spośród nich zachwycało się „Kill Bill”? Jestem pewna, że wielu. Zatem... Witamy w gronie psychopatów ;-P
A propos: czy ja już mówiłam... Tfu! Czy ja już pisałam, że kocham Tarantino? Za końcową scenę „Grindhouse. Death Proof” wybaczyłam mu nawet to, że jest taki brzydki ;-)

Dobranoc.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Czytelniku!
Oddaję Ci kawałek mojej podłogi - możesz zatańczyć, ale raczej nie zrywaj parkietu [no chyba, że naprawdę MUSISZ] ;-)
aalaaskaa