poniedziałek, 11 lutego 2008

parents blues


Lubię myśl, że Wszechświat nie tylko odpowiada na moje zapotrzebowania ale też daje mi niespodziewane prezenty. A im dłużej pielęgnuję w sobie to przekonanie, tym częściej dostrzegam zjawiska, które świadczą o jego prawdziwości ;-) O jednym z nich przypomniał mi film „Biloxi Blues”, który niedawno ponownie obejrzałam. Podkreśliłam słowo ‘ponownie’ ponieważ „pierwsze obejrzenie” pozostawiło niezatarty ślad w mojej pamięci. No, odrobinę przesadziłam – ślad był co nieco zatarty, bo zapomniałam tytuł ;-)
Przystępując do oglądania tego filmu po raz drugi, nie wiedziałam, że to będzie właśnie ten film, który kiedyś mi... pomógł.
Jak film może komukolwiek w czymkolwiek pomóc?
O tym właśnie zamierzam dzisiaj napisać.
Ale po kolei.

Fakt 1.
Film Biloxi Blues opowiada o doświadczeniach amerykańskich rekrutów, którzy dostali powołanie do wojska pod koniec II wojny światowej i trafili na przeszkolenie do koszar w Biloxi. Głównymi bohaterami są: Eugene, narrator opowieści, który w przyszłości chce zostać pisarzem; niezwykle inteligentny Arnold Epstein, jeszcze mniej nadający się na żołnierza niż Eugene; pasujący do roli wykonywacza rozkazów Wykowski - wielki i silny, ale nie intelektualista i Roy Selridge, który wygląda na takiego, który wszędzie sobie poradzi.
O czym jest ten film? O tym, że wojsko to idiotyczna instytucja. O różnorodnych relacjach międzyludzkich. A przede wszystkim o dojrzewaniu.

Fakt 2.
Kiedy byłam nastolatką zorientowałam się, że moja matka po kryjomu czytuje mój pamiętnik. To było totalne pogwałcenie wszelkich zasad i przekroczenie wszelkich granic. Jeszcze jeden dowód na to, że nie jestem traktowana jak pełnoprawna jednostka ludzka, której przysługuje prawo do prywatności i intymności. Jednym słowem: trauma.
Zrobiłam potworną awanturę, podczas której matka usiłowała wmówić mi, że się mylę, bo ona by czegoś takiego nie zrobiła. Szczytem absurdu była chwila, w której wyjaśniłam, że przygotowałam malutki podstęp i przekonałam się, że z całą pewnością otwierała mój pamiętnik – wówczas zaczęła na mnie wrzeszczeć, że powinnam się wstydzić zastawiania pułapek na własną matkę. To była jaskrawa niedorzeczność, ale to właśnie w tamtej chwili coś we mnie pękło. A skutek był taki, że nie rozmawiałam z matką, spaliłam wszystkie zeszyty, które grały rolę moich pamiętników, wszystkie listy, notatki, wiersze. Nie miałam dokąd uciec i byłam nieszczęśliwa. Pewnie bym się w końcu usamobójczyła gdyby nie mój ówczesny chłopak.
I właśnie wtedy miał miejsce...

Fakt 3.
Nie mogłam spać (może właśnie docieram do źródeł mojej bezsenności?), więc w nocy oglądałam tivi i trafiłam na ten film. W pamięci utkwiła mi scena, w której koledzy podkradają Eugene’owi notatnik i odczytują na głos to, co o każdym z nich napisał.
Nie wszystkie zapiski były pochlebne i nie wszystkie przypuszczenia Eugene’a były prawdziwe, więc nic dziwnego, że większość z nich nie przypadła czytającym do gustu. Autorowi zapisków było przykro, że ich – a zwłaszcza kogoś, z kim chciał się zaprzyjaźnić – uraził, więc zaczął te zapiski drzeć. A wówczas Arnold, chyba najbardziej skonsternowany, bo Eugene posądził go o bycie gejem (w czasach, kiedy żołnierze szli za to do więzienia), powiedział, żeby tego nie robił i dodał:
Cenzurowanie własnych myśli skaże cię na bylejakość.
Notabene, nie wiem dlaczego, ale zapamiętałam te słowa odrobinę inaczej: Jeśli zaczniesz cenzurować swoje myśli, staniesz się kandydatem na przeciętniaka, a w tej chwili nie mogę sprawdzić, które tłumaczenie jest bliższe prawdy, bo na odnalezionej kasecie nagrałam już inny film...
Ale niezależnie od dokładności przekładu – taki przekaz był mi potrzebny.
To był prezent dla mnie od Wszechświata.

Fakt 4.
Zrozumiałam, że to czy matka czyta mój pamiętnik, czy nie, nie było moim problemem.
Moim problemem było to, czy jej zachowanie zmieni moje nawyki i życie. Moim problemem było to, czy stanę się ofiarą, czy zacznę się cenzurować, tłumić i ograniczać. Moim problemem było to, jak nadal robić swoje i nie pozwolić nikomu na wtrącanie się i wykorzystywanie efektów mojej działalności do celów, które mi nie odpowiadają. Tylko tyle. Aż tyle. Dokładnie tyle.

Życie dopisało (f)akt 5.
Dotychczas byłam przekonana, że to, co zrobiła moja matka, było niewybaczalnym nadużyciem, ale ostatnio...
Ostatnio „tkwię w tematyce” wojennej – oglądam filmy i czytam o różnych wojnach – i pewnego dnia wyobraziłam sobie dziecko, którego matka zginęła w Powstaniu Warszawskim (nic na to nie poradzę, właśnie tak mi to wyobraźnia wyobraziła). Wewnętrznym (trzecim?) uchem usłyszałam modlitwę takiego dziecka – prosiło Boga o życie matki i przekonywało, że może ona kochać bardziej jego rodzeństwo, czytać jego pamiętniki, a nawet czasem je bić, byle tylko żyła...
Od tamtej chwili wybaczenie wydaje mi się czymś znacznie łatwiejszym i właściwie tylko jedna rzecz je uniemożliwia – brak skruchy ze strony winowajczyni ;-)
A tak gwoli ścisłości: pisząc o wybaczeniu, mam na myśli puszczenie tego zdarzenia w niepamięć, a nie jakieś inne aspekty procesu wybaczania (już pogodziłam się z tym, że taki fakt miał miejsce i nie odczuwam potrzeby zemsty).

Myślę, że rodzicowi, który musi czytać pamiętnik swojego dziecka, żeby czegoś się o nim dowiedzieć, można tylko współczuć, że nie potrafił wypracować relacji opartej na zaufaniu. Pewnie osoby, które mają dzieci, nie zgodzą się ze mną, ale – IMO – za kształt relacji rodzic-dziecko odpowiadają rodzice. Jeśli ta relacja jest zła, to znaczy, że nie potrafili dostosować działań wychowawczych do potrzeb dziecka. Oczywiście, nie znaczy to, że trzeba ich natychmiast rozstrzelać, ale muszą ponieść ciężar odpowiedzialności i wszelkie konsekwencje swojej nieudolności, bez takich prób oszukiwania, jakimi są: czytanie pamiętników, podsłuchiwanie rozmów, śledzenie itepe. A już na pewno muszą pogodzić się z tym, że nigdy tak naprawdę nie poznają człowieka, którego sprowadzili na ten świat.

2 komentarze:

  1. To poważny problem.
    Jako matka szanuję prawo do prywatności i odrobiny intymności swojego dziecka. Wiem, że ma pamiętnik. Niewiele w nim jest, gdyż został założony pod wpływem impulsu a syn jest zbyt mało systematyczny, żeby uzupełniać wpisy w sposób ciągły. Nie czytałam nigdy i specjalnie mnie nie korci, bo uważam, że wolno mu mieć swoje małe tajemnice.
    Jednak nie wiem, jak bym się zachowała, gdybym miała jakieś wątpliwości co do tego, jak się zachowuje poza domem lub obawy, że dzieje się coś niedobrego. Podejrzewam, że zrobiłabym wszystko, łącznie z przeczytaniem dzienników, pamiętników, zapisków, żeby zapobiec złemu, uchronić dziecko, pomóc mu.
    To nie wynikałoby ze zwykłej ciekawości, ale z chęci zapewnienia mu bezpieczeństwa.
    Mam jednak nadzieję, że nigdy nie będę musiała tego robić.

    OdpowiedzUsuń
  2. A pamiętasz może z czego był ten cytat? Też widziałem ten film, z 6-7 lat temu i to zdanie stało się takim moim małym życiowym mottem. W każdym razie źle na tym nie wychodzę;) Pozdrawiam,
    s.

    OdpowiedzUsuń

Czytelniku!
Oddaję Ci kawałek mojej podłogi - możesz zatańczyć, ale raczej nie zrywaj parkietu [no chyba, że naprawdę MUSISZ] ;-)
aalaaskaa