piątek, 26 czerwca 2009

redukcja cienia (vel zrzucanie balastu)


Dzisiejszy odcinek sponsorują literki: w, i, ę, c.


Mogłabym z czystym sumieniem twierdzić, że w czasach obowiązkowej edukacji szkolnej przeczytałam wszystkie „zadane” lektury, gdyby nie fakt, że nie przeczytałam „Opowieści o pilocie Pirxie” Stanisława Lema.
Nawet próbowałam, ale mnie odrzuciło.
Niby nic się nie stało, bo ostatecznie i tak nie „przerabialiśmy” „Opowieści...” (wakacje zaskoczyły nauczycielkę tak, jak corocznie zima zaskakuje drogowców), uniknęłam więc wertowania bryków i wysłuchiwania streszczeń wygłaszanych przez kolegów – czego trochę żal, bo mogłoby się okazać ciekawym doświadczeniem. (*)
Nie mogłam jednak dłużej żyć z takim wstydliwym balastem ;-) więc w końcu „Opowieści o pilocie Pirxie” przeczytałam. I wcale mnie nie odrzucało. A nawet wprost przeciwnie.
Co pewnie jest kolejnym dowodem na to, że już nie jestem tą samą dziewczynką... Ech.
Z rozpędu nabyłam też „Solaris” i już nie mogę się doczekać przeczytania książki, o której sam autor mówił, że jej nie rozumie.
Swoją drogą, takie stwierdzenie to genialna reklama. Bo przecież w naszej ludzkiej naturze tkwi przekonanie, że jesteśmy wyjątkowi (w sensie osobniczym – tj. każdy tak myśli o sobie, a nie o innych; przy czym niektórzy sądzą, że są wyjątkowo beznadziejni), więc co najmniej połowa czytelników rzuciła się na tę książkę w celu udowodnienia, że oni zrozumieją.
To mi się bezpośrednio kojarzy z „Czarnymi oceanami” Jacka Dukaja. Bo pokażcie mi jedną taką albo jednego takiego, któremu „Czarne oceany” się spodobały i który nie marzył o przeczytaniu pierwszej wersji książki. Tej odrzuconej przez wydawcę, który stwierdził, że nikt jej nie zrozumie.
Ponoć po wprowadzeniu poprawek wydawca nadal twierdził, że „Czarnych oceanów” nie rozumie, ale książka została wydana, więc chyba nie było tak źle.
Na stronie Dukaja można sobie przeczytać odrzucony fragment powieści.


Borze zielony, co ja tu pitolę!
Przecież miałam pisać o bezimiennym (posiadał wszak tylko nazwisko) pilocie Pirxie!


Może następnym razem pójdzie lepiej...?




(*) Dawno, dawno temu, za siedmioma górami i siedmioma lasami wspólnymi siłami opowiadaliśmy jednej z koleżanek fabułę „Krzyżaków”, a ona w pewnym momencie przerwała nam pytaniem:
- OK, ale ciągle mówicie, że oni gdzieś pojechali... Czym pojechali? Pociągiem?

wtorek, 23 czerwca 2009

post niedyskretny


Jak zostać tatą?

Ślimak to się musi nagimnastykować!
Nie wierzysz?
Kliknij TUTAJ, a zobaczysz.

niedziela, 21 czerwca 2009

zostajemy czy płyniemy?


Sitem płynęli, po morzu płynęli,
Sitem płynęli po morzu;
Mimo przyjaciół uwag i rad
W burzliwy, wietrzny, niebezpieczny świat
Sitem płynęli po morzu.
A gdy odbili od brzegu w swym sicie,
Wszyscy krzyknęli: „Wy się potopicie!”
A oni: „Płyniemy na wiatry i burze -
Co nam, że nasze sito nie jest duże,
My sitem płyniemy po morzu!”


Edward Lear
„O żeglarzach Dżamblach”


Prawda, że to piękna recepta na spełnione życie?
Dookoła nas niebezpieczne morze możliwości, a my mamy do wyboru tylko dwie drogi: zostać w miejscu, które znamy albo wyruszyć w podróż w nieznane.
W podróż, na którą nikt nas nie ubezpieczy.
W podróż, której inni się boją i przed którą nas ostrzegają.
W podróż, w której stracimy stabilny grunt pod stopami.
Damy się przestraszyć czy popłyniemy?


ps

Ciąg dalszy wiersza o Dżamblach i jeszcze trochę wierszyków wymyślonych przez Anglików


Co nieco o Panu Learze

piątek, 19 czerwca 2009

foch


Przyglądałam się zabawie dzieci, wśród których była córka moich znajomych.
W pewnym momencie dziewczynka chciała coś wymóc na innych dzieciach, ale nie powiedziała wprost o co chodzi, tylko strzeliła klasycznego focha. I nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że zrobiła to dokładnie tak, jak robi to jej matka, kiedy chce pokazać mężowi, kto tu/tam/gdziekolwiek rządzi.
Manewr manipulacji idealnej w wykonaniu siedmiolatki zrobił na mnie piorunujące wrażenie, choć zastosowana przez nią technika nie jest mi obca ;-)
Mój mózg ruszył z kopyta.

W pierwszej chwili pomyślałam, że musiała ten manewr widzieć wielokrotnie, co znaczy, że jej błękitnooki ojciec ma raczej przechlapane ;-)
W drugiej chwili pomyślałam, że foch jest skuteczny tylko wówczas, kiedy gramy/walczymy z kimś, komu na nas zależy, co czyni zastosowanie tej zagrywki – mówiąc eufemistyczne – dwuznacznym.
A potem to już zaczęłam głęboką wiwisekcję, nie po raz pierwszy zastanawiając się, ile skryptów, które automatycznie odpalam w określonych sytuacjach, pochodzi wprost od mojej matki.
Niektóre z nich znam już bardzo dobrze i coraz skuteczniej zwalczam, ale pewnie nie wszystkie...
Czym można przeskanować człowieka?

I czy można to zrobić on-line? ;-)

wtorek, 16 czerwca 2009

porażenie wielonarządowe


Nie mogę narządów wzroku i słuchu oderwać od tego:



...a mózgu od rozmyślań o tym, jakby tu mojego szefa przemycić na pokład jakiegoś wahadłowca i wysłać w KOSMOS (on ewidentnie stamtąd przyleciał, więc w zasadzie kieruje mną głęboki humanitaryzm... tfu! chciałam napisać: obcotaryzm(*)).



(*)No chyba, że OBCY się go właśnie tym sposobem pozbyli.
A wcześniej tak ich wkurwił, że potem już zawsze ciekł im z pysków wszystkożrący kwas.

czwartek, 11 czerwca 2009

czary, siła woli, zwyciężanie bez walki i twórcza niemoc blogerów


W powieści „Trzeci znak” Yrsy Sigurdardóttir znalazłam ciekawą koncepcję dotyczącą czarów:
„(... ) czary to nic innego jak próba wpływania na własny los w niekonwencjonalny sposób. (...) W zasadzie chodzi o to, by za pomocą rozmaitych działań obrócić bieg wydarzeń na swoją korzyść; czasem kosztem innych, a czasem nie. Kiedy człowiek wykonał jakiś wysiłek potrzebny do tego, by odprawić czary, zrobił krok zbliżający go do założonego celu, co z kolei może mu pomóc go osiągnąć.”
Może zatem czary umożliwiłyby skuteczniejszą syntezę moich cząstek elementarnych?
Jeśli ktoś ma pomysł na odpowiednie zaklęcie i rytuał, to proszę o kontakt :-)

Nie wiedząc jeszcze o tym, że odpowiednią kuracją będą czary, nabyłam książkę Henry’ego Hazlitta pod wszystko mówiącym tytułem „Siła woli”.
Jeszcze jej nie przeczytałam, ale już mi się spodoba, bo w pierwszym rozdziale autor prezentuje tezę sformułowaną krótko i treściwie:
„Wola nie istnieje!”
Zatytułować książkę „Silna wola” i na samym wstępie zaprzeczyć istnieniu tytułowej bohaterki to – przyznacie – dość niekonwencjonalne podejście.
Już obdarzyłam Autora sympatią, choć – siłą rzeczy – jest ona pozagrobowa ;-)
Ale ja też jestem tylko półżywa, więc spoko.

Trochę wcześniej podobną sympatią obdarzyłam Josefa Kirschnera, który w książce „Zwycięstwo bez walki” dowodzi, że ktoś, kto opanował sztukę zwyciężania bez walki, zabija każdego, kto mu zastępuje drogę z bronią w ręku.
Miałam zamiar opowiedzieć Wam o tej książce, ale sami rozumiecie – atomizacja, dekompozycja, entropia...
Może jeszcze się poprawię.

Na razie dotarło do mnie, że nie tylko ja mam problemy z pozbieraniem się. Kilkoro blogerek i blogerów, do których z chęcią zaglądam i czuję – czasem mniej, czasem bardziej uzasadnione – powinowactwo duchowe, prezentuje ostatnio podobne objawy do moich.
I na tym tle zaczęłam doskonalić wizję znaną z „Czarnych oceanów” Jacka Dukaja:
Ziemię osnuwa myślnia - czarny ocean, w którym pływają wszystkie ludzkie myśli (memy). Te myśli łączą się w bardziej złożone organizmy – monady – i osiągają samoświadomość. A następnie atakują ludzi, wpływając na ich/nasze myśli, a przez to i na ich/nasze samopoczucie, i na ich/nasze wybory, i na wszystko inne.
A blogerom odbierają twórczą siłę.
Brrrr!

sobota, 6 czerwca 2009

performance


Lubię performerów.
Tworzone przez nich performance nie zawsze, ale ich samych obdarzam jakąś dziwną, niczym nie uzasadnioną, sympatią. Albo też uzasadnioną. Na przykład tym, że wydają mi się ludźmi z pasją, a takich lubię, nawet jeśli mają najgorsze z wad.
Bo chyba sztuka jest pasją dla człowieka, który jest gotów powiesić się na hakach
(Stelarc),
dać się postrzelić (Chris Burden),
leżeć w lodzie (Sędzia Główny)
poddusić się (Sędzia Główny)
czy zaszkodzić sobie na milion innych sposobów, które wymyślają performerzy, żeby wyrazić swoją artystyczną wizję?

Dzisiaj opowiem Wam o jednym ciekawym performance.
Oczywiście, krwawym ;-)
Wyobraźcie to sobie:

Johannes Deimling stanął przed publicznością w pełnym odzieniu i powoli zaczął się rozbierać. Najpierw zdjął sweter i okręcił go sobie na głowie, potem to samo zrobił z koszulą, spodniami i bielizną. W międzyczasie spiął odzież paskiem, a na koniec przywiązał do całości również buty.
Kiedy stał przed widzami nagi, z głową szczelnie okręconą własną odzieżą, zaczął się drapać. Drapał się po całym ciele i mocno - aż do krwi. Krew otarł chusteczką i stanął przed widzami nagi, podrapany i opływający krwią, z chusteczką w wyciągniętej w stronę publiczności ręce. Stał tak, z trudem oddychając, aż do chwili, kiedy ktoś z publiczności odebrał od niego chusteczkę. Wtedy się ubrał i zakończył pokaz.

Pytanie do Was: co – Waszym zdaniem – autor/performer miał na myśli?


Kliknij po więcej fotek.

ps
Tylko się nie pobijcie o miejsce w komentarzach ;-)