poniedziałek, 13 kwietnia 2009

chłyt martetingowy


Drogie Panie, z radością informuję, że jest ktoś, kto troszczy się o to, żeby świąteczne obżarstwo nie odcisnęło piętna na naszym dalszym życiu. Wyobraźmy sobie bowiem, co by się stało, gdyby schab odłożył nam się na tej części mózgu, która odpowiada za zakładanie rajstop...?
Nie! Nie pogrążajcie się w tych armagedonicznych wizjach!
Są już rajstopy z kursem obrazkowym:

Ufff, cóż za ulga!

piątek, 10 kwietnia 2009

przedświąteczny raport (z) aalaaskii


Porządki prawie zakończone.
Baba i małe babeczki drożdżowe upieczone.
Ciasto na mazurek odpoczywa w lodówce.

Jestem zajebiście wyluzowanym kwiatem lotosu na tafli jeziora.
I napisałam to bez grama ironii.
Prawie ZEN. Ani jednej myśli o tym, że to wszystko (porządki, obrusy w zajączki i pisanki, specjalne wypieki, itede itepe) jest bez sensu i w ogóle jakieś głupie. Ani jednego marzenia o teleportowaniu się w Kosmos.
Aczkolwiek sen dość dziwny – śniło mi się, że pomalowałam sobie dłonie na czarno i zapytałam brata czy moje palce nie wyglądają z tym lakierem grubo (paznokcie nie były pomalowane), a on powiedział, że wszystko jest w porządku... Potem śniło mi się, że znalazłam pudło cudzych butów (używanych!) i zachwycona przymierzałam je po kolei, wybierając te, które zabiorę do domu...
Sen z czarną dłonią jestem w stanie zrozumieć – przeżywałam we śnie żałobę po trzech złamanych w ferworze prac domowych paznokciach u prawej ręki. Natomiast sen z butami to prawdziwa zgroza, bo naprawdę nienawidzę noszenia czegokolwiek, co nosił ktoś inny. Czy zatem jego znaczenie jest skomplikowaną metaforą (np. nie podoba mi się moje życie i chcę żyć jak ktoś inny – chcę wejść w cudze buty), czy raczej chodzi o to, że boleśnie obtarłam sobie paluszek w nowych butach, więc we śnie zamarzyły mi się buty już rozchodzone...?
Jeśli ta druga opcja jest prawdziwa, to znaczy, że jestem PROZAICZNA we dnie i w nocy ;-)
Może jakoś to przeżyję.

Lektura na chwile odpoczynku: „Sztuka prostoty” Dominique Loreau.
Podoba się.

W E S O Ł Y C H
Ś W I Ą T
!





ps

- Dlaczego kobieta ma tyle pracy w domu?
- Śpi w nocy, to jej się zbiera...

środa, 8 kwietnia 2009

post niedokończony niemal jak życie ofiar Dextera ;-)


Wszystko jest OK, wszystko jest OK. Nie jest dobrze, ale wszystko jest OK. - te słowa (bodaj autorstwa Anthony’ego de Mello) najlepiej podsumowują WSZYSTKO, każdy temat, który mogłabym poruszyć.
Pasują nawet jako expressowa recenzja trzeciego sezonu „Dextera” ;-)
Aczkolwiek od „Dextera” jestem już uzależniona i czwarty sezon też bym obejrzała, choćby był żenującą chałą, gdyby tylko był. Ale nie ma (ale będzie!).
Ciekawszego tematu do rozmyślań przy przedświątecznych porządkach nie mam, więc sobie rozmyślam o „Dexterze”. Przeskakuję w myślach od tematyki serialu do problematyki jego oglądalności. Na przykład: dlaczego wśród jego widzów przeważają kobiety? I czy ten fakt sprawił, że w drugim sezonie pojawiła się gorąca (według przedstawicieli płci brzydszej) Lila? A czy w trzecim z premedytacją zrobiono zwrot w stronę pań, dorzucając do obsady ciacha w męskich ciałach (Ramsey i Harrington)?
Oczywiście odpowiadam sobie na zadawane przez siebie pytania (w końcu jestem samowystarczalną singielką ;-)) – i tak: wśród widzów przeważają panie, bo w jednych Dexter budzi macierzyńskie uczucia, a drugie lecą na złych chłopców; Lila (Jaime Murray) jest OCZYWIŚCIE prezentem dla panów a Quinn i Anton są prezentami dla pań i zostali wybrani z premedytacją, ze szczególnym uwzględnieniem walorów zewnętrznych...
Co mnie zainteresowało? Oczywiście głębia psychologiczna (wbrew pozorom to nie żart, aczkolwiek z upływem czasu, tj. sezonów, głębia powoli przekształca się w mieliznę) i ciekawe obserwacje obyczajowe, a poza tym strasznie bawią mnie pokazane relacje damsko-męskie oraz wszystkie sceny ukazujące różnice w pojmowaniu świata przez kobiety i mężczyzn.
W tej ostatniej kategorii absolutnym hitem są rozmowy Dextera z Ritą (sezon 1), w których ona opowiada mu o jakimś swoim problemie, a on pyta czy jej pomóc i odpowiedź „nie” uznaje za szczerą i kategoryczną (w trzecim sezonie to samo dotyczy kwestii (nie)kupowania pierścionka zaręczynowego).
Na zasadzie kontrastu te scenki na amen scaliły się w moim umyśle z jednym wpisem na blogu laski, do której z przyjemnością zaglądam, a teraz Was odeślę, bo u mnie to już koniec posta ;-)

wtorek, 31 marca 2009

pierwszy podmuch wiosny budzi lęk, porcja ciepłych złudzeń przenika do serc


Długo się opierałam, ale w końcu uległam.
I zakochałam się na zabój ;-)
W Dexterze,
a gwoli ścisłości dodam, że nie w samej postaci ani nie w grającym ją aktorze, ale w serialu jako takim.
Zaprawdę powiadam Wam – uwielbiam takie przejawy chorej wyobraźni :-)
Chwilowo zapodałam sobie tylko pierwszy sezon i trochę się martwię, że drugi już mi tak bardzo nie przypadnie do gustu, bo Dexter wykończył Rudy’ego, a to właśnie grający go Christian Camargo z całej obsady podobał mi się najbardziej...
Nie wiem jak to działa, ale to już niemal tradycja, że najbardziej podoba mi się najczarniejszy z czarnych charakterów (na szczęście to nie obowiązuje w real life, bo musiałbym się chyba pochlastać). W przypadku „Dextera” wystarczyło, że Camargo przemknął gdzieś w tle, a ja natychmiast zwróciłam na niego uwagę i w tej samej chwili zrozumiałam: to będzie on.
Wyhaczanie szwarccharakterów zanim mrugną okiem trochę psuje mi frajdę z oglądania filmów – ich twórcy dwoją się i troję, żeby mnie zaskoczyć, a tu kiszka...
Ale można żyć nawet z taką przypadłością ;-)

A propos przypadłości. Armagedon się chyba zbliża, bo ostatnio patrzę na swoje nogi i... cieszę się z ich widoku. Nie żeby mi się nagle zaczęły podobać, ale jakoś tak spoglądam na nie i zgadzam się z myślą, że to są moje nogi...
Róbcie zapasy na koniec świata ;-)

ps
Bocian mi dzisiaj uparcie latał nad głową - wte i wewte.
Kochane Bravo, czy od latającego nad głową bociana można zajść w ciążę?

pps
Tytuł posta to oczywiście cytat z piosenki "Daleka droga do domu" - może i nie jest najweselsza, ale nadal ją uwielbiam.

czwartek, 26 marca 2009

wyniki? - tylko odejmowania


W jednym z moich ulubionych poradników psychologiczno-życiowych Andrew Matthews napisał:
W życiu albo mamy powody, albo wyniki.
Ostatnio mam głównie powody.
A to pogoda mi nie pasuje.
A to PMS (w który kiedy indziej nie wierzę) mnie osłabia.
A to pryszcz burzy moje życiowe plany.
I w ogóle wszystko jest źle, bo rząd, bo społeczeństwo, bo kryzys, bo mój szef...
ALE TO WCALE NIE JEST MOJA WINA
serio serio
Ja tutaj jestem ofiarą i w ramach rekompensaty proszę mi wszystko przynieść na tacy i podać.
ALE JUŻ!!!

A wiecie co będzie jutro? - Kwadratura Merkurego do Plutona...!


Aż trochę żal, że mi się taka piękna wymówka zmarnuje, ale ten cudowny przednówkowy humorek już mi wyszedł bokiem i chyba się jednak przestawię na wyniki... Już dziś dokonałam niezwykle heroicznego wysiłku, na który nie mogłam się zdobyć bodaj od dwóch tygodni, a mianowicie: wzięłam do ręki telefon, wybrałam numer i umówiłam się z fryzjerką ;-)
Powolutku dojrzewam do kolejnego Czynu, a mianowicie do odebrania poczty ze wszystkich kont – nawet z tego, na który zamawiam newslettery i już ich się tam pewnie uzbierało pierdylion pińcet.


ps
Andrew Matthews jest autorem poradnika pod wszystkomówiącym tytułem: „Bądź szczęśliwy” – napisał go tak prostym językiem (+powtórzenia +obrazki), że powinien być wydawany w serii „For Dummies”.

pps
Czy to nie intrygujące, że amerykańskie książki z serii For Dummies są w Polsce - po przetłumaczeniu – wydawane w serii Dla bystrzaków?
Hmmm... Gdybym była Amerykanką, to napisałabym na ten temat coś złośliwego, ale nie jestem, więc nie napiszę.

wtorek, 17 marca 2009

przednówek



Baterie słoneczne rozładowane.

Trawię stare myśli – niektóre nieświeże i nadpsute.

Ludzie mnie wqrwiają na maksa, ale twardo ćwiczę charakter i nikogo jeszcze nie pogryzałam. JESZCZE.

Oćwiczony charakter uzewnętrznił mi się na pysku w postaci trzech pryszczy...

najssssss

niedziela, 15 marca 2009