sobota, 24 lipca 2010

lanie wody

Już nie raz i nie trzy wspominałam, że szczególnie szczególnym uczuciem obdarzam osoby, które nie robią absolutnie nic w jakiejś SPRAWIE, ale wszystkie działania tych, którzy COŚ robią oceniają jako niewystarczające i zgoła szkodliwe, a nic nie sprawia im takiej satysfakcji, jak doszukanie się w życiu lub chociażby chwilowym zachowaniu osoby COŚROBIĄCEJ jakiejś, choćby pozornej, niekonsekwencji.
Jeśli powiesz takiej osobie, że przejmujesz się losem zwierząt, to będzie ci wypominać każdy mięsny posiłek, skórzane buty i chujwieco jeszcze – na pewno nie wystarczy, że zostaniesz wegetarianinem, ani nawet weganinem. A jeśli przyjdzie ci do głowy twierdzić, że leży ci na sercu dobro całego środowiska naturalnego, to nawet jako breatharianin [ktoś, kto nic nie je, a energię życiową czerpie ze światła] w tekstyliach na pewno zrobisz coś, co będzie można skrytykować.
Jeśli jesteś feministką, to zostaniesz odsądzona od czci i wiary – bynajmniej nie przez feministki, a przez szowinistów – jeśli tylko pozwolisz mężczyźnie otworzyć przed sobą drzwi albo, nie daj Boże, zapłacić za twoją zieloną herbatę.
Jeśli stwierdzisz, że w coś wierzysz, to będziesz musiał zostać fanatykiem [i to, bynajmniej, nie wg twoich wyobrażeń na ten temat], żeby nie usłyszeć zjadliwych komentarzy, na temat słabości twojej wiary i grzesznego życia.
itede
itepe


Ale, na szczęście, można takich ludzi OLAĆ. Totalnie. Z góry na dół. Z prawej do lewej.
I po skosie.
;-)

Jednak ludzie opisanego wyżej typu posiadają cechę, która nieustająco mnie zadziwia – zajebistą spostrzegawczość. Aczkolwiek im dłużej o tym myślę, tym bardziej dochodzę do wniosku [choć chętnie doszłabym do czegoś innego ;-)], że… nie ma się czemu dziwić.
Ludzie cośrobiący są taką solą w oczach tych, którzy nie robią nic, że celem tych drugich, wręcz stanowiącym o ich poczuciu własnej wartości, staje się znalezienie pretekstu do stwierdzenia, że oni sami wcale nie są od tych cośrobiących GORSI.
Co – chyba – znaczy, że tak naprawdę WIEDZĄ, że SĄ gorsi ;-)
Troszkę ciekawi mnie dlaczego – skoro celem jest poprawa własnego samopoczucia – wolą szukać niekonsekwencji w działaniach, powiedzmy, DZIAŁACZY zamiast samemu COŚ zrobić, ale jestem w stanie pogodzić się z myślą, że są na tym świecie rzeczy, o których nie śniło się aalaascee i których aalaaskaa nie jest w stanie pojąć ;-)
Uparcie trwam w przekonaniu, że lepiej wpływać na własne samopoczucie własnymi działaniami niż cudzymi. Taka jestem dziwna. Przepraszam.

A do czego tym długim wstępem zmierzam?
A do opowiedzenia historii mojego prania. A nawet – wielu prań.
:-)
Pralka stoi w łazience, więc zdarza się, że moi niespodziewani goście widują ją włączoną [spodziewani znacznie rzadziej, bo jakoś nie mam zwyczaju robienia prania w czasie przyjmowania gości]. I jeśli już taka sytuacja ma miejsce, to niemal każdy, kto odwiedzi wówczas moją łazienkę, wychodzi stamtąd podekscytowany i mówi:
Jak to możliwe, że TY [właśnie TY!] używasz funkcji „podwyższony poziom wody”?
Niektórzy mówią to żartobliwie i nie wykreślam ich z grona znajomych, a niektórzy prezentują postawę „Przyłapałem cię! Nie jesteś wcale taka pro-ekologiczna! Nie jesteś ode mnie lepsza!” i już później nie umiem patrzeć na nich jak na ludzi nieupośledzonych moralnie.

PS
Piorę z użyciem tej funkcji, oczywiście, dlatego, żeby zminimalizować ryzyko reakcji alergicznej na środki piorące. Jednak podczas ostatniej dyskusji z kumplem – nie skreśliłam go, chociaż ośmielił się wypominać mi jeszcze inne grzechy przeciwko środowisku naturalnemu [tak, lubię go wyjątkowo, miał fory] – wymyśliłam dlaczego MAM PRAWO zużywać więcej wody niż on.
O WIELE WIĘCEJ.

Po moim wyjaśnieniu lekko osłabł, więc jeśli ktoś się tego boi, to niech dalej nie czyta ;-)

Ów kumpel dochował się progenitury w ilości sztuk jeden i marzy o kolejnych, więc oświadczyłam mu, że on musi oszczędzać wodę dla wszystkich swoich zstępnych i dla wszystkich pokoleń, które zapoczątkuje, a ja mogę robić co chcę, bo choćbym nie wiem co wymyśliła i tak nie będę w stanie zużyć wody, którą zużyliby moi potomni, których NIE BĘDZIE.
Innymi słowy – decyzja dotycząca nieposiadania dzieci daje mi prawo zużywania nieograniczonej ilości wody i innych zasobów naturalnych tej planety.
Jest to tak oczywiste i logiczne, że nie podlega dyskusji ;-)

Aha! Nie wiem czy wiecie, ale Polska ma najmniejsze zasoby wodne spośród wszystkich państw europejskich. Wiecie? Macie dzieci? To zakręcajcie szybciutko te wszystkie krany!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Czytelniku!
Oddaję Ci kawałek mojej podłogi - możesz zatańczyć, ale raczej nie zrywaj parkietu [no chyba, że naprawdę MUSISZ] ;-)
aalaaskaa