poniedziałek, 12 lipca 2010

w podgrzewanej czaszce – zupa myśli

Co jakiś czas wracam ospałą myślą do oglądniętego przypadkiem programu, w którym filozofowie dysputowali o determinizmie i wolnej woli, które jakoby się wykluczają.
A ile razy bym nie wróciła, tyle razy nie dostrzegam żadnej sprzeczności.
IMO, zdarzenia toczą się zgodnie z różniastymi prawami przyczyn i skutków, dopóki czyjaś wolna wola nie zechce zakłócić ich bezwładu. Co nieznośnie kojarzy mi się ze zrzucaniem przedmiotów z dachu – spadają na ziemię po linii prostej, dopóki ktoś nie zdecyduje się zmienić trajektorii [lub przerwać] ich lotu, co przecież wcale nie jest takie trudne.
Notabene, Tarot pozwala nam poznać tę „zdeterminowaną” przyszłość, ale – znając ją – możemy zmienić bieg wydarzeń, wykraczając poza schematy swoich typowych czy charakterystycznych reakcji i/lub zachowań, co sprawia, że przepowiednia się „nie spełni”.

Od wyspy wolnej woli i determinizmu moje myśli płyną zazwyczaj [pchane siłami bezwładu, jak sądzę, bo raczej nie mają siły na wiosłowanie w tym upale] do wyspy zamieszkanej przez jeden z najczęściej kwestionowanych atrybutów Boga – wszechwiedzę. Ale zawijają do tego portu tylko na chwilę, ponieważ znowu nie widzę żadnej sprzeczności między wszechwiedzą Boga i wolną wolą.
IMO, wszechwiedza Boga polega na widzeniu wszystkich dostępnych możliwości, a dar wolnej woli pozwala człowiekowi wybrać jedną z nich. Proste i oczywiste ;-)

Potem rozmyślam o tej zdeterminowanej przyszłości i nie wiedzieć czemu [ach! no tak – inercja ;-)] „widzę” na zmianę wyobrażenia Huxleya, opisane w „Nowym wspaniałym świecie” i Dukaja, przedstawione w „Czarnych oceanach”. Ale skupiam się tylko na jednym wątku, na – powiedzmy – konwenansach towarzyskich. I tak, w przyszłości wg Huxleya dyrektor może bezkarnie klepać pracownice po tyłkach i „każdy należy do każdego”, a w przyszłości wg Dukaja obowiązuje nowa etykieta i nawet uśmiechanie się do osoby przeciwnej płci może zakończyć się pozwem sądowym.
Z dwojga złego wolę ową nową etykietę od klepania po tyłku. Zdecydowanie wolę.

Te wyobrażenia nieuchronnie kierują moje myśli na problem równouprawnienia kobiet. Ale znowu interesuje mnie tylko mały wycinek rzeczywistości. Po raz niewiadomoktóry, ale za to z wiadomym z góry wynikiem [czyli bez wyniku], zastanawiam się, dlaczego tak niewielu mężczyzn dostrzega nierówności, niesprawiedliwości i opresje dotykające kobiety w każdej dziedzinie życia społecznego. Nie znam bodaj żadnego faceta, który sam dostrzegł problem, a nieliczni znani mi feminiści stali się feministami na skutek udanych związków z feministkami, które chyba przemocą otworzyły im oczy.

W tym miejscu moje myśli biegną do Stiega Larssona i „przypominam sobie”, że źródłem jego feminizmu były… wyrzuty sumienia. Larsson był w młodości świadkiem gwałtu – nie pomógł gwałconej dziewczynie i nie mógł sobie tego później wybaczyć.

To wyobrażenie skutecznie kieruje moje myśli na mielizny i przez długie chwile czuję się jak żaglowiec w czasie flauty...

A potem wszystko zaczyna się od nowa.
I tak w kółko.

Jakby moje myśli były nieapetyczną zupą, w której ktoś apatycznie miesza łyżką…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Czytelniku!
Oddaję Ci kawałek mojej podłogi - możesz zatańczyć, ale raczej nie zrywaj parkietu [no chyba, że naprawdę MUSISZ] ;-)
aalaaskaa