niedziela, 6 września 2009

nieustające pieszczoty złego losu


Mój bratanek, lat 6, złamał sobie dzisiaj obojczyk. Z przemieszczeniem.
Został zagipsowany „w ósemkę” i ani razu nie zapłakał.
Chyba współczynnik odporności na ból jest kodowany w którymś genie, bo jego ojciec też jest w tej dziedzinie twardym zawodnikiem...

Na pogotowiu trafiamy wciąż na tego samego lekarza, więc chyba się w końcu zaprzyjaźnimy.
Mojego brata już rozpoznaje, nawet poza przychodnią, ale to może dlatego, że brat towarzyszył tam ostatnio nie tylko członkom naszej rodziny, ale i sąsiadowi z połamanymi żebrami...

Nie zrozumcie mnie źle, nie mam nic przeciwko przyjaźni z panem doktorem, ale może już, DO CIĘŻKIEJ QRWY, wystarczy?
Może byśmy się tak spokojnie zajęli tymi dolegliwościami, które już mamy, a Wszechświat na ten czas wstrzymałby nowe dostawy...?

Jeśli ktoś zna jakiegoś skutecznego odczyniacza złych uroków, to niech śmiało daje namiary. Bo ja już powoli wymiękam.


ps
A jeśli ktoś chce, żebym go pokochała (to nie jest propozycja seksualna!), to niech mi podeśle mp3 z tangiem „El Choclo”. Zaznaczam, że propozycja obejmuje tylko i wyłącznie „El Choclo” w wykonaniu Mexicali Brass, innych mam do oporu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Czytelniku!
Oddaję Ci kawałek mojej podłogi - możesz zatańczyć, ale raczej nie zrywaj parkietu [no chyba, że naprawdę MUSISZ] ;-)
aalaaskaa