sobota, 20 lutego 2010

społeczeństwo wojujące... tylko (p)o co?

Czytając „Żmiję” Andrzeja Sapkowskiego najdłużej zatrzymałam się na fragmencie mówiącym o powrocie żołnierzy, którzy przeżyli wojnę w Afganistanie, do domów. Do żon, które nie dotrzymały małżeńskich przysiąg i tylko czekają na pretekst, żeby odejść. Do społeczeństwa, które „zachowało się(...) niemal identycznie jak żony(...) i dumnie wyparło się własnego kurestwa”.

Po przeczytaniu textu:
Nagle okazało się, że wszystkiemu, absolutnie wszystkiemu winni są ci dziwni, opaleni na brąz chłopcy o oczach starców, noszący na piersi ordery(...), medale(...) Chłopcy oszpeceni, chłopcy niewidomi, chłopcy bez rąk, chłopcy o kulach, chłopcy na wózkach. To oni są wszystkiemu winni i dobrze im tak. Powinni przeprosić. Powinni się pokajać. Powinni przysiąc, że już nigdy więcej. A my społeczeństwo, odrzucimy te ich przeprosiny i kajania, my nie wybaczymy. My skażemy. Najpierw na pręgierz. Potem na zapomnienie.
pomyślałam, że nie dotyczy tylko rosyjskich weteranów z Afganistanu, ale wszystkich uczestników wojen. Najpierw wydawało mi się, że taki los spotyka tylko walczących po stronie przegranych albo po stronie, która nie zdobyła tego, o co walczyła – tutaj ze szczególną ostrością przypomniał mi się film „Urodzony czwartego lipca” – ale potem zmieniłam zdanie. Uświadomiłam sobie, że nawet o bohaterach wojen obronnych pamiętamy – my, społeczeństwo – tylko od czasu do czasu, z okazji jakichś patriotycznych świąt, ale wystarczy pomyśleć np. o informacji, która niedawno obiegła wszystkie media, że Żołnierze Armii Krajowej, powstańcy warszawscy, którzy narażali swoje życie dla Ojczyzny podczas II wojny światowej nie mają prawa do refundacji leków, aby zrozumieć, że na co dzień mamy tych, którzy za nas walczyli w głębokim... zapomnieniu.

Inna rzecz, że dotyczy to wszystkich bohaterów – nie tylko tych, którzy walczyli zbrojnie, ale i dzielnych strażaków, policjantów, ratowników itede oraz przypadkowych ludzi, których (wy)czynami zachwycamy się pięć minut, a potem mamy ich w nosie.

Uczestnicy przegranych lub wątpliwych moralnie batalii mają o tyle gorzej, że nie zostawiamy ich w spokoju, ale POTĘPIAMY.

Moja kuzynka chodzi z zawodowym żołnierzem, który uczestniczył w jednej z misji w Iraku. Każdy, kto o tym usłyszy, zaczyna dziwnie mu się przyglądać. Zaczyna się zastanawiać/pytać czy spotkało go coś strasznego albo czy on zrobił tam coś złego...
I każdy pyta, dlaczego on tam pojechał - jakoś nikt nie zakłada, że kierował się patriotyzmem czy jakimś rodzajem poczucia obowiązku.
I słusznie. Bo on sam twierdzi, że pojechał tam dla KASY.
Czy go za tę motywację potępiam?
Ja, która jestem przeciwna wysyłaniu naszych żołnierzy na misje militarne gdziekolwiek poza granice naszego kraju...?
Nie.
Ten chłopak pochodzi z niepełnej rodziny, aczkolwiek pełnej alkoholików, niewiele się nim zajmowano w dzieciństwie, a w szczególności nikt nie przejmował się jego wykształceniem – nie dano mu zbyt szerokiego wyboru, więc korzystał z nadarzających się okazji.
A kto odpowiada za to, że właśnie takie okazje mu się nadarzały?
Rząd?
A może my wszyscy, którzy siedzimy cicho i potulnie zgadzamy się na to, żeby mówiono, że POLACY (czyli również ja i ty) gdzieś tam w świecie zabijają ludzi?


ps

Wydaje ci się, że ty nie popatrzył(a)byś dziwnie na żołnierza, który wrócił z misji wojskowej?
Pamiętam, że miałam kiedyś podobne złudzenie...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Czytelniku!
Oddaję Ci kawałek mojej podłogi - możesz zatańczyć, ale raczej nie zrywaj parkietu [no chyba, że naprawdę MUSISZ] ;-)
aalaaskaa