poniedziałek, 11 maja 2009

ranologia doświadczalna


Uszkodzona ręka, nawet jeśli jest to ręka lewa u osobniczki praworęcznej, jest doskonałym przypominaczem o życiu tu i teraz. Strażnikiem zen zgoła (gdyby tacy istnieli).
Wydziabałam sobie dziurę w skórze na kostce podstawy palca wskazującego i – oczywiście – zdawałam sobie sprawę z tego, że będzie to miało wpływ na moją aktywność. Nie sądziłam jednak, że zwykłe przecięcie tapicerki aż tak ograniczy moją mobilność oraz... udźwig.
Zadumałam się w momencie, w którym okazało się, że w lewej ręce nie mogę utrzymać swojej torebki. Bo gdyby mi kiedykolwiek przyszło do głowy zastanawiać się nad tym, to pewnie doszłabym do wniosku, że do podnoszenia przedmiotów (niekoniecznie ciężarów) potrzebne są mięśnie i kości, ale szczerze wątpię, żeby przyszło mi do głowy zastanawianie się nad rolą skóry w tym procesie. A już zwłaszcza nad rolą tej części skóry, która nie styka się z podnoszonym przedmiotem.
Od rozmyślań o skórze przeszłam do rozmyślań o ludzkości i doszłam do wniosku, że jedna czarna owca/słabe ogniwo/zakała w niewiarygodny wprost sposób może spierdolić jakość życia swojego otoczenia.
Było to tak odkrywcze, że aż strach.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Czytelniku!
Oddaję Ci kawałek mojej podłogi - możesz zatańczyć, ale raczej nie zrywaj parkietu [no chyba, że naprawdę MUSISZ] ;-)
aalaaskaa