piątek, 1 maja 2009

Angielka


Moja etatowa dostarczycielka lektur tym razem pożyczyła mi „Angielkę” Jerzego Seippa. Niespecjalnie ją reklamowała, ale powiedziała, że czyta się z zainteresowaniem. Zajrzałam do niej tego samego dnia i to był poważny błąd, bo już nie mogłam się od tej lektury oderwać, a miałam jeszcze pracową pracę domową do zrobienia. Na moje szczęście te 395 stron minęło jak z bicza strzelił i zdążyłam ze wszystkim.
O czym jest ta książka możecie przeczytać TAM, a ja skupię się na tym, czy warto ją czytać. Aczkolwiek musicie wiedzieć, że nie jest mi łatwo odpowiedzieć na to pytanie, bo czytałam ją nie tylko z zainteresowaniem, ale również z mieszanymi uczuciami.
Z jednej strony ma ciekawą akcję i pełnokrwistych (a nawet pełnobłękitnokrwistych) bohaterów, a fabuła została smakowicie okraszona wtrętami historycznymi (nie przepadam, ale tutaj nie męczą) i odrobiną rozważań filozoficzno-egzystencjalnych (zdecydowanie lubię). Jednak z drugiej strony jest w niej wiele ohydy i – co gorsza - nieprawdopodobnych uproszczeń. Najbardziej klasyczne i rozpowszechnione w literaturze uproszczenie, którego nie uniknął również autor tej książki polega na tym, że bohaterowie bez wysiłku zdobywają informacje, których wcześniej nie mógł zdobyć ktoś, kto na ich zdobycie poświęcił całe swoje życie. Równie irytujące jest to, że - jak w kiepskim romansie – bohaterka książki wzbudza w mężczyznach burze uczuć i uwielbienia samym swoim pojawieniem się na scenie. Ale traktowanie tego szczegółu jako wady powieści wynika zapewne z małostkowej zazdrości - kiedy ja wzbudzam w facetach burze uczuć, to oni nigdy nie są potomkami polskich królów :-P
I jeszcze parę słów o ohydzie – wbijanie noża w czyjąś odbytnicę oraz eksplodujący brzuch ciężarnej kobiety to zdecydowanie nie są moje ulubione wyobrażenia, a moja wyobraźnia (niestety!) nie odróżnia rzeczy, których wizja sprawi mi przyjemność od innych i – jak zwykle - wszystko wyświetliła mi z jednakową jaskrawością.
Jednak z jednym wyobrażeniem moja wyobraźnia miała kłopot i nadal ma – żadnym sposobem nie umiem sobie wyobrazić arabskiego przystojniaka, który uwodzi kobietę opowieściami o tym, że odkąd skończył dziewięć lat był gwałcony w dupę. W dodatku obawiam się, że każdy Arab, który przeczyta „Angielkę” poczuje się urażony insynuacją, że wszyscy przedstawiciele ich kultury mają podobne wspomnienia z dzieciństwa. No ale ostatecznie to nie jest mój problem ;-)
Jest natomiast jeden szczegół, który sprawia, że prawdopodobnie zapamiętam „Angielkę” na zawsze i na wieczność. Albowiem (ha! pewnie już Wam brakowało tego słowa ;-)) nigdy wcześniej nie pomyślałam o czymś, co Jerzy Seipp napisał w swojej powieści. Jakkolwiek może się to wydawać dziwne i nieprawdopodobne, nigdy wcześniej nie przyszło mi do głowy, że w okresie formowania się chrześcijaństwa kobiety były zainteresowane umacnianiem przekonania, że seks jest grzechem. A to dlatego, że nie mogły wybierać sobie mężów, były powszechnie gwałcone i nikt się ich doznaniami nie przejmował, więc byłoby im łatwiej żyć, gdyby mężczyźni naprawdę uwierzyli, że seks jest grzechem. Intrygująca teoria, prawda?
Książka też intrygująca, więc możecie w wolnej chwili przeczytać.
Ostrzegam tylko, że tytułowa bohaterka powieści nie jest główną bohaterką zdarzeń – tak naprawdę głównymi postaciami są mężczyźni i to oni dokonują CZYNÓW. A szkoda.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Czytelniku!
Oddaję Ci kawałek mojej podłogi - możesz zatańczyć, ale raczej nie zrywaj parkietu [no chyba, że naprawdę MUSISZ] ;-)
aalaaskaa