poniedziałek, 8 września 2008

wspomnienie poranka


Obudziłam się. Wstałam. Podeszłam do okna. Odsunęłam firankę i zobaczyłam na parapecie zielonego pasikonika. Pomyślałam, że skoro wstałam tak wcześnie, to zrobię mu sesję fotograficzną. Wzięłam aparat. Wizgnęło, plumknęło i... change the batteries. Zmieniłam. Wizgnęło, pizgnęło i znów zobaczyłam: change the batteries.
Filip - imię oczywiste dla pasikonika (aczkolwiek synek kumpeli też ma tak na imię) - siedział grzecznie na parapecie i robił poranną toaletę, więc zapakowałam akumulatorki do ładowarki i zajęłam się prasowaniem.
Zajrzała do mnie mama. Spojrzała na mnie, na Filipa i znowu na mnie, i zapytała:
- Czy on tu z tobą zamieszka na stałe?
- Nie. On tylko myje nogi przed sesją fotograficzną.
- Aha – powiedziała. I poszła.
W sumie do tej pory nie wiem, po co przyszła... :-)

Podczas sesji zdjęciowej zauważyłam, że Filip ma uszkodzoną jedną nogę.
Zaczęło padać.
Mama przyszła do mnie ponownie, więc ją poinformowałam:
- Filip nie ma jednaj nogi... Jak go wyrzucić na ten deszcz?
- Zawsze możesz go tutaj zostawić - odpowiedziała.
Zastanowiłam się nad tym (SERIO!) i wyobraziłam sobie powrót z pracy oraz kilka wariantów dalszego rozwoju wypadków:
a) na wejściu rozdeptuję Filipa
b) przypadkowo siadam na nim
c) rozgniatam go piłką stabilizacyjną, na której siedzę przy kompie
W związku z powyższym wyniosłam go za drzwi i zostawiłam na stojących tam kwiatach.
Zobaczył mnie tata i potępiająco zapytał:
- Wyrzucasz zwierzątko na deszcz?
Mama dodała:
- I do tego kalekę?!

Poczułam się jak potwór.

Wpędzanie mnie w poczucie winy to łatwizna.

A oto Filip:

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Czytelniku!
Oddaję Ci kawałek mojej podłogi - możesz zatańczyć, ale raczej nie zrywaj parkietu [no chyba, że naprawdę MUSISZ] ;-)
aalaaskaa