piątek, 12 września 2008

romantycznie i lingwistycznie ;-)


Nie przepadam za tzw. komediami romantycznymi („Mężczyzna idealny” i parę innych to wyjątki potwierdzające regułę ;-)). Ale odkryłam przepis na taką, którą ogląda się z zainteresowaniem. Oto jego (przepisu) początek:
Akt1. Kłótnia
Akt 2. Seks
Akt 3. Stypa po zmarłym partnerze
...

Nie rzucajcie się do pisania scenariuszy!
Taki film już jest. Zatytułowali go P.S. Kocham Cię (dosł. tłumaczenie z ang.), a główną rolę – romantycznej bohaterki – zagrała Hilary Swank. I właśnie dlatego (tylko i wyłącznie dlatego), że ona gra – obejrzałam ten film.
A potem poczytałam komentarze w necie (jak mi się coś spodoba, to POTEM szukam dodatkowych informacji – chyba po to, żeby emocje wolniej opadały ;-)) i – niemal na wejściu – znalazłam opinie, że Hilary nie nadaje się do takich ról, bo ma końską szczękę.
Ojapierdolękurwa! Kiedy trafiam na coś takiego, to moją pierwszą myślą jest zdanie, które wyczytałam bodaj „u” Sapkowskiego (cytuję raczej niedokładnie):
„To jest takie ludzkie, że aż krasnoludzkie”.
Temat jadu w komentarzach na temat urody celebrities zostawię sobie jednak na inny wpis.
Oprócz jadu znalazłam opinie, że „książka lepsza”. A że dość często po obejrzeniu filmu dochodzę do podobnego wniosku (np. marzę o dobrej ekranizacji Hrabiego Monte Christo) – postanowiłam to sprawdzić. Ale nie dałam rady. Nie wiem czy fabuła i bohaterowie książki są lepsi od filmowych, bo odrzucił mnie jej język. Taki... harlequinowaty:
„Holly przytuliła do twarzy niebieską bluzę. Owionął ją dobrze znany, jakże drogi zapach. Przeraźliwy żal targnął jej sercem, poczuła dławienie w gardle, które omal jej nie udusiło.”
- Odruch wymiotny po pierwszych trzech zdaniach (utrwalony kolejnymi) jakoś nieszczególnie zachęca mnie do dalszej lektury. A historie stricte romantyczne są zazwyczaj... romantyczne i niewiele ponad to. Dlatego też nie zamierzam nieprzyjemnie drażnić tego ośrodka w mózgu, który odpowiada za wrażenia lingwistyczne, tylko w tym celu, żeby poznać szczegóły którejś z nich. Howgh!

Mimo wszystko byłam jednak nastawiona proromantycznie, więc sięgnęłam po książkę, którą dwa miesiące temu (jak ten czas leci!) poleciła i pożyczyła mi kumpela: „Dom nad rozlewiskiem” Małgorzaty Kalicińskiej.
Doczytałam do końca i nawet sięgnęłam po drugą część - prequel - pt. „Powroty nad rozlewiskiem”, ale nie powiem, żeby mój lingwistyczny ośrodek w mózgu został jakoś szczególnie dopieszczony tą lekturą. I nawet nie chodzi o to, że język książki bywa dosadny i wulgarny, bo mnie wulgaryzmy nie rażą – sama klnę jak skacowany szewc w poniedziałek rano – ale raczej o to, że nie ma w nim (tym języku) poezji. A ja lubię znaleźć w czytanej książce choć jedno zdanie, które mogłoby być... bo ja wiem? Hasłem na T-shircie? Napisem na murze? Fragmentem wiersza?
Innymi słowy: potrzebuję choć odrobiny poezji w prozie, zdań - perełek, przy których się zatrzymam i zadumam, żeby w 100% cieszyć się z lektury. W „Domu nad rozlewiskiem” takich nie znalazłam. A do tego zachowanie bohaterów powieści bywa czasem mało wiarygodne psychologicznie, co czasem też nieprzyjemnie drażniło moje receptory wrażeń. Ale najbardziej drażnił mnie fakt nad wyraz życiowy i występujący w świecie rzeczywistym aż nazbyt często. A mianowicie to, że narratorka często krytykuje cudze skłonności do plotkowania i narzekania, a potem sama plotkuje i narzeka.
Przez chwilę zastanawiałam się, co uznać za największą zaletę tej książki i doszłam do wniosku, że ma ona bogate walory nadziejotwórcze ;-) Czytając o niemłodych już kobietach, i z tzw. przeszłością, które zaczynają całkiem nowe życie, w którym odnajdują nie tylko spokój ducha, poczucie sensu ale też prawdziwą miłość, trudno nie pomyśleć: Ech! Tyle mam jeszcze na to wszystko czasu! ;-)

3 komentarze:

  1. Mnie intryguje tylko jedno. Kiedy Ty to wszystko czytasz?
    No kiedy?!?

    OdpowiedzUsuń
  2. To ja się - mimochodem, ale zawszeć ;-) - przyznaję, że przez dwa miesiące nie mogłam znaleźć kilku godzin na przeczytanie dwóch książek i że z czytania innej w ogóle zrezygnowałam, a Wy pytacie kiedy czytam?
    No błagam!

    Najbardziej żałuję, że nie mam szofera, bo mogłabym czytać w drodze do pracy i z powrotem...

    OdpowiedzUsuń

Czytelniku!
Oddaję Ci kawałek mojej podłogi - możesz zatańczyć, ale raczej nie zrywaj parkietu [no chyba, że naprawdę MUSISZ] ;-)
aalaaskaa