Czasem człowiekowi wydaje się, że niektórych decyzji nie musi podejmować sam, że może skorzystać z cudzej pomocy. Czasem myśli, że brakuje mu kompetencji, a czasem sprawa wydaje się zbyt mało istotna, żeby zaprzątać sobie nią głowę. A potem człowiek dostaje po tej głowie - którą tak bardzo chciał oszczędzać – i dopiero wtedy widzi, że to nie była sprawa bez znaczenia, że jednak trzeba było trochę się zastanowić, zaufać instynktowi albo poszukać niezbędnych informacji.
Straciłam mnóstwo kasy, słuchając cudzych rad. I dotychczas nie dało mi to do myślenia. Zabija mnie kac, kiedy pozwalam komuś wybierać trunki. I dotychczas nie dało mi to do myślenia. Miałam fryzurę, którą ktoś dla mnie wybrał. I to był koszmar.
O, sancta simplicitas! Ileż ten biedny Wszechświat musiał się nakombinować, iluż lekcji mi udzielić, żebym w końcu zrozumiała, że za włączanie automatycznego pilota odpowiada się tak samo, jak za trzymanie steru. I jeszcze, że jedyna dupa, która ucierpi w wyniku decyzji, które jej dotyczą, znajduje się poniżej moich pleców, a nie poniżej pleców tych, którym oddaję prawo do podejmowania tychże decyzji.
A paradoks sytuacji polega na tym, że dotarło to do mnie w pełnej jasności z powodu czegoś tak błahego, jak wybór płynu do płukania tkanin:
Skończył się, mojego ulubionego nie było, a ja nie miałam ani czasu, ani ochoty na poszukiwania. Powąchałam kilka, wybrałam trzy najlepsze i zapytałam o radę kumpelę. Wybrała ten, który – spośród wybranych trzech – podobał mi się najmniej. Ale to ten właśnie kupiłam. Niestety, wypłukałam w nim tylko jedno pranie, bo okazało się, że... śmierdzi.
Nie ma czegoś takiego jak nieistotne szczegóły.
Diabeł tkwi w szczegółach i tylko czeka aż się zagapię, żeby wykopać mnie do siódmego kręgu piekieł, ze śladem kopyta na pośladku.
Ile jeszcze dam mu okazji?