wtorek, 15 stycznia 2008

gdzie strumyk (nie)świadomości płynie z wolna...


Jadąc wczoraj do pracy, pomyślałam:
- Byłoby lepiej, gdybym miała okulary przeciwsłoneczne.
Jadąc dzisiaj do pracy, pomyślałam:
- Byłby lepiej w ogóle się nie urodzić.
O dziwo, najpierw przypomniało mi się, o czym myślałam wczoraj, a dopiero później w pełni uświadomiłam sobie tę dzisiejszą myśl.
I roześmiałam się w głos, bo wydała mi się absurdalna. Totalnie sprzeczna z samą istotą mojej konstrukcji – napisałabym, że z jądrem, ale to mogłoby się źle kojarzyć ;-)
Byłam pewna, że wróciłam do normalności, ale już po chwili – na torowisku – przyłapałam się na myśli:
- A może by tak wjechać pod pociąg? Nie. Lepiej wejść na piechotę...

Diagnoza: mam pasożyty w mózgu.

sobota, 12 stycznia 2008

kilkadziesiąt minut podwodnej żeglugi


Tivi wielokrotnie dawała widzom szanse obejrzenia filmu Wolfganga Petersena „Okręt” (Das Boot), ale ja go obejrzałam dopiero w tym tygodniu. Jednak nie wieczorem, kiedy był emitowany, ale dopiero wczoraj, w pełnym świetle dnia. Myślę, że dzięki temu zrobił na mnie jeszcze większe wrażenie. Mroczne i ciasne przestrzenie (to chyba oksymoron?) w kadrach filmu, skontrastowane z blaskiem (zimowego, ale jednak) słoneczka za oknem robiły wręcz klaustrofobiczne wrażenie. A to pozwalało pełniej/bardziej wczuć się w przeżycia marynarzy służących na u-boocie. Co jednak nie znaczy, że owo >>wczuwanie się<< stało się łatwe. O nie. Moja polska patriotyczna dusza do końca buntowała się przeciwko kibicowaniu poczynaniom załogi okrętu podwodnego III Rzeszy w czasie II wojny światowej. I to niezależnie od tego, że członkowie tej załogi ewidentnie nie identyfikowali się z ideologią nazizmu i nawet niespecjalnie pozostawali pod wrażeniem swojego wodza, Hitlera.
Ja jednak pozostaję pod wrażeniem tego filmu ;-)
Mam taką dziwną manię, że kiedy jakaś historia mnie zainteresuje, to sprawdzam różne związane z nią szczegóły. Tym razem sprawdziłam czy autor książki, na podstawie której nakręcono „Okręt”, był żołnierzem Kriegsmarine i okazało się, że faktycznie Lothar-Günther Buchheim służył w czasie wojny na trałowcach, niszczycielach i okrętach podwodnych, a książka powstała na bazie jego wojennych doświadczeń.
Z rozpędu poszukałam również informacji na temat polskich okrętów podwodnych i ich wojennych losów. I jakoś nie przypominam sobie, żeby mi ktokolwiek na lekcjach historii opowiadał o tragicznym losie Jastrzębia, a być może i Orła, bo przecież nikt nie wie, co się z nim stało (albo ktoś wie i nie chce tego ujawniać).

Kilka scen/wrażeń, które szczególnie zakotwiczyły się w mojej pamięci:

Po nieudanym ataku (albo udanej obronie – zależy od punktu widzenia) aliantów, u-boot osiadł na dnie i nie było wiadomo czy się w ogóle wynurzy. Jednak po kilku godzinach napraw, przeróbek i wypompowywania wody – wynurzył się. I oczom Niemców (do których niedawno zaglądał tylko strach) ukazał się płonący statek z alianckiego konwoju, który wcześniej zaatakowali. Kapitan u-boota z uznaniem wyraził się o konstrukcji statku i... wydał rozkaz ponownego ostrzelania go. Kiedy statek zaczął tonąć, Niemcy zobaczyli, że zostali na nim ludzie, którzy skakali do wody i płynęli w kierunku u-boota. Agresorzy zdziwili się, że po kilku godzinach na statku ktoś jeszcze jest, że ci ludzie nie zostali zabrani przez jakąś inną jednostkę. Kapitan wydał rozkaz „Cała wstecz”, ale nadal stali na pokładzie i przyglądali się gehennie swoich wrogów, przy czym jednemu z patrzących łzy ciekły po policzkach.
Wśród uwag o tym filmie, które dzisiaj znalazłam w necie, była taka, że ta scena jest nieprawdopodobna, że żaden niemiecki żołnierz nie płakałby w podobnej sytuacji. Ale mnie – podczas oglądania – nic podobnego nie przyszło do głowy. Myślałam o czymś zupełni innym. O tym, że łatwo jest zatopić statek i nie myśleć o tym, że płyną na nim ludzie, że łatwo walczyć, nie widząc twarzy umierającego wroga i że łatwo wcisnąć jakiś guzik, który zdetonuje pocisk, minę, torpedę czy bombę gdzieś daleko. Kiedyś było trudniej – trzeba było stanąć z przeciwnikiem twarzą w twarz i z bliska zobaczyć jak umiera, albo samemu zginąć. Kiedyś decydowała siła mięśni i umiejętności, a teraz – technika. Łatwiej zabijać.
Może gdyby nie ten „postęp”, to na świecie nie byłoby już wojen?

A jeśli chodzi o scenę z płaczącym Niemcem, to nie widzę w niej nic nieprawdopodobnego. To płakał człowiek, który niemal przed chwilą myślał, że umrze i pewnie wyobrażał sobie swoje zwłoki dryfujące gdzieś w odmętach oceanu, a potem zobaczył ludzi, którzy mieli właśnie tak zginąć. To płakał człowiek, a nie niemiecki żołnierz.
Nawet jeśli tak naprawdę płakał nad sobą.


Była też scena przy której chciało mi się śmiać – wtedy, kiedy marynarze z u-boota narzekali na aliantów, utrudniających im niszczenie swoich (tj. alianckich) statków. To taki szczególny przykład utraty obiektywizmu w ocenie zjawisk – charakterystyczny zresztą dla wszystkich ludzi, oceniających wydarzenia, w których przyszło im uczestniczyć. Bo – nie ukrywajmy – wszystko oceniamy wyłącznie ze swojego punktu widzenia. Albo nawet z punktu widzenia jakiegoś swojego interesu – czasem nawet z pominięciem innych „interesów”.
Ech! Trzeba trochę poćwiczyć mięsień empatii, żeby móc udźwignąć cudzą skórę...


W „Okręcie” jest też mowa o jedynym chyba aspekcie działalności wszelkich ruchów oporu, który zawsze budzi we mnie niechęć, a mianowicie o znęcaniu się nad ludźmi, którzy związali się uczuciowo z przedstawicielem wroga. Z jednej strony to nawet rozumiem podobne akcje, a z drugiej – uważam je za wstrętne.
Jako zwolenniczka indywidualizmu filozoficznego nie tylko mam kłopoty z przedkładaniem interesu grupy nad interes jednostki, ale wręcz uważam podobne praktyki za niemoralne – a już zwłaszcza w sytuacji, kiedy chodzi o prawdziwą miłość ;-)


Na koniec napiszę jeszcze, że Jürgen Prochnow jest w swojej roli (kapitan u-boota vel Stary)
R E W E L A C Y J N Y
Zamierzam przeczytać obie powieści Buchheima z okrętem w tytule, ale myślę, że – niezależnie od książkowego opisu tej postaci – dla mnie Stary zawsze będzie miał twarz Prochnowa.

środa, 9 stycznia 2008

kradzież tożsamości - to boli!


Jakaś mało kreatywna lama (określenie >>lama<< zastępuje tutaj dużo innych ciekawszych określeń), która nie potrafi sobie sama wymyślić nicka, UKRADŁA mój!
I teraz lata po necie jakaś łajza i się podpisuje MOIM nickiem.
A ja czuję się tak, jakby mi coś zabrała - coś cennego i lubianego...
Oooo! Na to powinien być jakiś paragraf!
I kara dożywocia bez netu. Co najmniej.

Jeśli ktoś tę osobę spotka, to niech jej ode mnie przekaże... takie różne wyrazy.
Opuszczane zazwyczaj w słownikach.

wtorek, 8 stycznia 2008

komunikat



Nic się nie stało :-)

poniedziałek, 7 stycznia 2008

zgubne skutki nocnych opadów śniegu


Padający śnieg działa na mnie źle nawet kiedy śpię. Albo raczej: usiłuję spać; bo śniły mi się takie historyjki, że budziłam się co jakiś czas, zadziwiona kreatywnością mojego mózgu. A im śniegu było więcej, tym bliżej moim snom było do horroru. Zależność wprost proporcjonalna...

Pamiętam 3 jednoaktówki.

W pierwszej umówiłam się z jakąś panią i nie wiedzieć czemu wydaje mi się, że to miała być stylistka, która miała poprawić mój wizerunek. Spotkałam się z nią gdzieś, gdzie obie dojechałyśmy samochodami, ale stwierdziłyśmy, że będzie lepiej, kiedy podjedziemy do jej pracowni. Tam się okazało, że już dość długo czekają na nią dwie inne klientki i to one zostaną przyjęte w pierwszej kolejności. Ja byłam przekonana, że skoro jestem umówiona, to nie powinnam czekać, więc na wiadomość, że jednak mam poczekać, wstałam, pierdolnęłam drzwiami i poszłam w cholerę.
Budząc się przy okazji.

Druga historyjka przypomina mi się jakoś mało szczegółowo. W każdym bądź razie chodziło o to, że pojechałam gdzieś samochodem, zaparkowałam, poszłam gdzieś na pięć minut, a jak wróciłam, to już nie zastałam samochodu. Dziwne to było o tyle, że był to samochód mojego taty, a kiedy ktoś (policjant?) pytał mnie o jego numer rejestracyjny, to odpowiedziałam, że nie pamiętam nawet rejestracji swojego auta.
Obudziłam się, kiedy tak intensywnie przypominałam sobie tablice mojego autka, że aż zobaczyłam jedną ze wszystkimi szczegółami.
Ale już wtedy nie spałam.

W trzecim śnie szłam sobie alejką wśród śpiewających zielonych drzew i szumiących liśćmi ptaków... albo jakoś tak. W każdym razie świeciło słoneczko, byłam w kusej powiewającej niebieskiej spódniczce oraz w zielonej koszulce (na ramiączka, jakby ktoś pytał) – notabene, nie mam takich ciuchów – i szłam sobie absolutnie zadowolona z życia, machając torebeczką. Znikąd pojawił się jakiś lowelas i zaczął mi prawić komplementy. W pierwszej chwili trochę zwolniłam, bo pomyślałam, że chce mnie o coś zapytać, a potem zatrzymałam się jeszcze raz, próbując go spławić. Kiedy doszliśmy do ulicy, tuż przede mną przeleciało ogromne stalowe coś, co wyglądało jak monstrualnych rozmiarów... wiertło i co z pewnością rozmazałoby mnie po asfalcie, gdybym szła odrobinę szybciej. W wyśnionej sytuacji poczułam tylko powiew wywołany toczeniem się tego czegoś. Rozejrzałam się, chcąc podziękować mojemu towarzyszowi za to, że mnie zatrzymał, ale on ZNIKNĄŁ. Pomyślałam, z charakterystyczną dla snu logiką, że to z pewnością był mój Anioł Stróż i poczułam odrobinę wyrzutów sumienia, że trochę się na niego wkurzyłam, kiedy mnie zaczepiał.
Patrząc na pogniecione przez to quasi-wiertło samochody, ucieszyłam się, że mój samochód tam nie stoi, bo przecież mi go ukradli i odczułam idiotyczność tej myśli tak intensywnie, że aż się obudziłam.

Doprawdy, warto było pójść spać przed północą... Pfff!



ps
Gdyby tutaj przez dłuższy czas nic się nie działo i było pusto jak w grobie po ekshumacji, to nie dlatego, że jakieś wiertło rozmazało mnie po asfalcie, ale dlatego, że mogę mieć problemy techniczne.
Mój komp odpalał się z prędkością równą tej, którą osiąga martwy ślimak na zakrętach, więc odpaliłam program czyszczący rejestr. Znalazł 274 błędne wpisy. No to – bez sprawdzania szczegółów – kazałam mu usunąć wszystkie. A potem pomyślałam, że przy takiej ilości błędów mógł coś opuścić i zapuściłam skaner jeszcze raz. Znalazł jeszcze 77 błędów – usunęłam wszystkie bez namysłu. A kiedy kazałam przeskanować rejestr jeszcze raz i znalazł się tylko jeden błędny wpis – sprawdziłam go i okazało się, że słusznie został wskazany. Usunęłam bez litości.

A teraz można przyjmować zakłady, co się stanie, kiedy zrestartuję system ;-)

ha!


Jedna z moich koleżanek studiowała chemię i fizykę, więc trochę ją pomęczyłam i już wiem, że moje ciało nie wymienia elektronów na prawo i lewo z czym popadnie. Uff! Ale to wcale nie znaczy, że moje elektrony zostaną ze mną na zawsze, bo mogą się zamienić miejscami z innymi elektronami np. kiedy dotknę naelektryzowanych ubrań lub innych przedmiotów.
Czy to nie dziwne? – Być może składam się z fragmentów wszystkich naelektryzowanych rajstop, klamek, spodni, bluzek itede, z którymi się zetknęłam.
A co, jeśli pewnego dnia spojrzę w lustro i zobaczę CYBORGA?

piątek, 4 stycznia 2008

postanowiłam! howgh!


Specjaliści od ludzkiej natury twierdzą, że jeśli człowiek naprawdę chce coś zrealizować/osiągnąć, to przystępuje do działania od razu, nie czekając na jakiś specjalny dzień, szczególną datę czy co tam jeszcze wymyśli. Jeśli jest inaczej, to szanse na powodzenie maleją.
Czy ta wiedza przeszkadza w podejmowaniu postanowień noworocznych?
Mnie nie przeszkodziła ;-)
Korzystając z tego, że szczególny dzień (mimochodem) nadszedł, postanowiłam go uhonorować jakimś specjalnym postanowieniem. No i postanowiłam, że w tym roku dowiem się, co to właściwie jest ten prąd (elektryczny) i skąd się bierze. Oczywiście wiem, że po tych drutach z elektrowni płyną ładunki elektryczne, ale szczegółów za cholerę nie rozumiem. Na razie. Brak tej wiedzy uniemożliwia mi zrozumienie pomysłów wykorzystania energii płynącej z ludzkiego ciała, a to... boli ;-)
Podjęcie tylko jednego postanowienia noworocznego, to pójście na łatwiznę (jak sikanie z wiatrem) ;-) zatem mam jeszcze jedno: chcę się w końcu dowiedzieć czy między dwoma odrębnymi ale stykającymi się fragmentami materii następuje wymiana jakichś elementów np. elektronów, a w szczególności czy ciało ludzkie wymienia elektrony z jakimiś przedmiotami, których człowiek dotyka.

Jeśli ktoś może mi to wszystko jakoś przystępnie wytłumaczyć, albo chociaż podpowiedzieć, gdzie znajdę niezbędne informacje, to bardzo proszę.