wtorek, 7 lipca 2009

myśląca trzcina nad myślącym oceanem


„Solaris” Stanisława Lema skutecznie przyciągnęła moją uwagę - nie tylko na czas niezbędny do jej przeczytania, ale także na długie chwile rozmyślań.(*)
Myślę, że nie jest jej potrzebna ani moja rekomendacja, ani jakaś specjalna reklama – dobry towar sprzedaje się sam.
Inni są innego zdania, więc o tej książce piszą, ale ja ograniczę się do opisania przeżyć, których doświadczyłam [mniej więcej w takim sensie, w jakim poligon doświadcza przeprowadzanych na nim ćwiczeń bojowych] po przeczytaniu jednego jej fragmentu – zdania, które bynajmniej nie ma doniosłego znaczenia dla fabuły powieści:
Kiedy z płaskiego dachu Stacji wejdę po trapie, zobaczę na pokładach szeregi biało opancerzonych, masywnych automatów, które nie dzielą z człowiekiem pierworodnego grzechu i są tak niewinne, że wykonują każdy rozkaz, aż do całkowitego zniszczenia siebie lub przeszkody, która stanie im na drodze, jeżeli tak zaprogramowana została ich oscylująca w kryształach pamięć.

Przeczytałam, spojrzałam przed siebie i zogniskowałam wzrok akurat na drewnianym stole.
Pomyślało mi się (bez udziału woli), że zbyt mało uwagi poświęcamy otaczającym nas przedmiotom, a przecież one mają niebagatelny wpływ na jakość naszego życia.
Stół, na który patrzyłam, został wykonany z drzewa, które wyrosło w jakiejś wspólnocie i być może umiało się z tą wspólnotą porozumieć... [kliknij tutaj] [i tutaj]
Kto może mi zagwarantować, że on nie ma żadnego życia wewnętrznego [i nie piszę tutaj o kornikach]?
Kto może mi zagwarantować, że on nie reaguje na bodźce zewnętrzne?
. . .
Tutaj mnie przystopowało, bo uświadomiłam sobie, że przed wykonaniem mojego stołu drzewa zostały pozbawione życia i teraz mogę się z nimi porozumieć w takim samym stopniu, jak z „dawcami materiału” na poniższy świecznik (zdjęcie zrobione w Kutnej Horze):
[ciekawszy materiał - tutaj] [i tutaj]

W przypływie solidarności ludzko-drzewiej zaczęłam planować wnętrza wypełnione meblami wykonanymi ze szkła i metalu [plastiku nie lubię], ale wówczas przypomniałam sobie, że według horoskopu chińskiego urodziłam się w żywiole drzewa i nadmiar metalowych przedmiotów źle by działał na moją chi, więc...
Sorry Winnetou, moja chi jest dla mnie ważniejsza.

Pomimo błyskawicznego ustalenia hierarchii wartości i tak pomarzyłam sobie jeszcze o umiejętności driad – „budowania” domków z żywych roślin, bez łamania gałęzi, wbijania gwoździ i innych barbarzyńskich czynności.

Nie poddawaj się rozpaczy. Życie nie jest lepsze ani gorsze od naszych marzeń, jest tylko zupełnie inne. [William Shakespeare]




(*) Może się to wydać dziwne, bo „Solaris” naprawdę mi się spodobała, ale rozumiem też Zygmunta Kałużyńskiego, który napisał:
Wspominam mój zawód i irytację, gdy wziąłem się parę lat temu do głośnego Solarisa naszego nieszczęsnego Lema. Zaczyna się od sytuacji sensacyjnej: wyprawy kosmicznej na zdumiewającą planetę z myślącym „Oceanem”, po czym następuje na stu stronach opis nieudanego małżeństwa zakończonego samobójstwem, które wspomina pod wpływem machinacji „Oceanu” uczony Kelvin; okazuje się on właścicielem umysłowości harcerskiej, jeśli idzie o pożycie damsko-męskie, i podobnie naiwni są też jego koledzy, mimo że są to wybitni specjaliści od ichtiologii-brontosaurologii-elektronicznej itp. Niestety, na jednej stronie Tołstoja czy Stendhala, autorów z minionej epoki, jest więcej wiedzy o psychologii małżeństwa niż w całej podobnej bibliotece s-f, która obiecuje nam obraz człowieka przyszłości, lecz nie przekracza mentalności uczniaka.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Czytelniku!
Oddaję Ci kawałek mojej podłogi - możesz zatańczyć, ale raczej nie zrywaj parkietu [no chyba, że naprawdę MUSISZ] ;-)
aalaaskaa