Za siedmioma lasami i siedmioma rzekami [czytaj: na obrzeżach cywilizacji, gdzie mieszka aalaaskaa] kiedy trwa burza, to nie ma prądu, a wyjątki od tej reguły są niezwykle rzadkie. W dodatku potem, po burzy, zaczyna się akcja pt. „usuwanie szkód”, objawiająca się wielokrotnymi przerwami w dopływie prądu, co – jak łatwo się domyśleć – wprawia wszystkich jego odbiorców w cudowny nastrój i zgoła euforię.
Ale ja nie o tym, nieprawdaż.
Więc [tak, wiem] była sobie burza i była ciemność, i nie było prądu.
W takich okolicznościach przyrody i cywilizacji ułożyłam się na kanapie ze słuchawkami w uszach i podłączoną do nich mp3ką w dłoni. A na mojej mp3ce, oprócz ulubionej muzyki, zwykle nagrany jest też jakiś audiobook, przygotowany do słuchania podczas wykonywania różnych beznadziejnych czynności tzw. domowych – tym razem była to książka Wojciecha Cejrowskiego „Gringo wśród dzikich plemion”.
No więc [tak, wiem] leżałam sobie w bezpiecznym domu, patrzyłam na świetlny spektakl za oknem i słuchałam opowieści o niebezpiecznych podróżach, a od czasu do czasu do moich uszu docierały odgłosy burzy.
I – nie wiedzieć czemu – czułam się cudownie.
Być może komuś przyjemność z słuchania podobnych opowieści psuje pragnienie pojechania w okolice, o których opowiada podróżnik, ale ja takich pragnień nie mam – jakoś [czy to dziwne?] nie marzę o spotkaniach ze śmiercionośnymi rybami, mrówkami, wężami, pająkami, jaszczurkami ...[tutaj wpisać dowolne zwierzę]... ani motylami – więc: nie pragnąc, nie zazdrościłam, a nie zazdroszcząc, słuchałam z absolutną i niczym nie zmąconą przyjemnością.
I – powtarzam – było mi cudownie.
A na drugi dzień usłyszałam, że ta cudowna burza zabiła kilka osób i raniła kilkadziesiąt.