Już nie raz i nie trzy wspominałam, że szczególnie szczególnym uczuciem obdarzam osoby, które nie robią absolutnie nic w jakiejś SPRAWIE, ale wszystkie działania tych, którzy COŚ robią oceniają jako niewystarczające i zgoła szkodliwe, a nic nie sprawia im takiej satysfakcji, jak doszukanie się w życiu lub chociażby chwilowym zachowaniu osoby COŚROBIĄCEJ jakiejś, choćby pozornej, niekonsekwencji.
Jeśli powiesz takiej osobie, że przejmujesz się losem zwierząt, to będzie ci wypominać każdy mięsny posiłek, skórzane buty i chujwieco jeszcze – na pewno nie wystarczy, że zostaniesz wegetarianinem, ani nawet weganinem. A jeśli przyjdzie ci do głowy twierdzić, że leży ci na sercu dobro całego środowiska naturalnego, to nawet jako breatharianin [ktoś, kto nic nie je, a energię życiową czerpie ze światła] w tekstyliach na pewno zrobisz coś, co będzie można skrytykować.
Jeśli jesteś feministką, to zostaniesz odsądzona od czci i wiary – bynajmniej nie przez feministki, a przez szowinistów – jeśli tylko pozwolisz mężczyźnie otworzyć przed sobą drzwi albo, nie daj Boże, zapłacić za twoją zieloną herbatę.
Jeśli stwierdzisz, że w coś wierzysz, to będziesz musiał zostać fanatykiem [i to, bynajmniej, nie wg twoich wyobrażeń na ten temat], żeby nie usłyszeć zjadliwych komentarzy, na temat słabości twojej wiary i grzesznego życia.
itede
itepe
Ale, na szczęście, można takich ludzi OLAĆ. Totalnie. Z góry na dół. Z prawej do lewej.
I po skosie.
;-)
Jednak ludzie opisanego wyżej typu posiadają cechę, która nieustająco mnie zadziwia – zajebistą spostrzegawczość. Aczkolwiek im dłużej o tym myślę, tym bardziej dochodzę do wniosku [choć chętnie doszłabym do czegoś innego ;-)], że… nie ma się czemu dziwić.
Ludzie cośrobiący są taką solą w oczach tych, którzy nie robią nic, że celem tych drugich, wręcz stanowiącym o ich poczuciu własnej wartości, staje się znalezienie pretekstu do stwierdzenia, że oni sami wcale nie są od tych cośrobiących GORSI.
Co – chyba – znaczy, że tak naprawdę WIEDZĄ, że SĄ gorsi ;-)
Troszkę ciekawi mnie dlaczego – skoro celem jest poprawa własnego samopoczucia – wolą szukać niekonsekwencji w działaniach, powiedzmy, DZIAŁACZY zamiast samemu COŚ zrobić, ale jestem w stanie pogodzić się z myślą, że są na tym świecie rzeczy, o których nie śniło się aalaascee i których aalaaskaa nie jest w stanie pojąć ;-)
Uparcie trwam w przekonaniu, że lepiej wpływać na własne samopoczucie własnymi działaniami niż cudzymi. Taka jestem dziwna. Przepraszam.
A do czego tym długim wstępem zmierzam?
A do opowiedzenia historii mojego prania. A nawet – wielu prań.
:-)
Pralka stoi w łazience, więc zdarza się, że moi niespodziewani goście widują ją włączoną [spodziewani znacznie rzadziej, bo jakoś nie mam zwyczaju robienia prania w czasie przyjmowania gości]. I jeśli już taka sytuacja ma miejsce, to niemal każdy, kto odwiedzi wówczas moją łazienkę, wychodzi stamtąd podekscytowany i mówi:
– Jak to możliwe, że TY [właśnie TY!] używasz funkcji „podwyższony poziom wody”?
Niektórzy mówią to żartobliwie i nie wykreślam ich z grona znajomych, a niektórzy prezentują postawę „Przyłapałem cię! Nie jesteś wcale taka pro-ekologiczna! Nie jesteś ode mnie lepsza!” i już później nie umiem patrzeć na nich jak na ludzi nieupośledzonych moralnie.
PS
Piorę z użyciem tej funkcji, oczywiście, dlatego, żeby zminimalizować ryzyko reakcji alergicznej na środki piorące. Jednak podczas ostatniej dyskusji z kumplem – nie skreśliłam go, chociaż ośmielił się wypominać mi jeszcze inne grzechy przeciwko środowisku naturalnemu [tak, lubię go wyjątkowo, miał fory] – wymyśliłam dlaczego MAM PRAWO zużywać więcej wody niż on.
O WIELE WIĘCEJ.
Po moim wyjaśnieniu lekko osłabł, więc jeśli ktoś się tego boi, to niech dalej nie czyta ;-)
Ów kumpel dochował się progenitury w ilości sztuk jeden i marzy o kolejnych, więc oświadczyłam mu, że on musi oszczędzać wodę dla wszystkich swoich zstępnych i dla wszystkich pokoleń, które zapoczątkuje, a ja mogę robić co chcę, bo choćbym nie wiem co wymyśliła i tak nie będę w stanie zużyć wody, którą zużyliby moi potomni, których NIE BĘDZIE.
Innymi słowy – decyzja dotycząca nieposiadania dzieci daje mi prawo zużywania nieograniczonej ilości wody i innych zasobów naturalnych tej planety.
Jest to tak oczywiste i logiczne, że nie podlega dyskusji ;-)
Aha! Nie wiem czy wiecie, ale Polska ma najmniejsze zasoby wodne spośród wszystkich państw europejskich. Wiecie? Macie dzieci? To zakręcajcie szybciutko te wszystkie krany!
Jeśli powiesz takiej osobie, że przejmujesz się losem zwierząt, to będzie ci wypominać każdy mięsny posiłek, skórzane buty i chujwieco jeszcze – na pewno nie wystarczy, że zostaniesz wegetarianinem, ani nawet weganinem. A jeśli przyjdzie ci do głowy twierdzić, że leży ci na sercu dobro całego środowiska naturalnego, to nawet jako breatharianin [ktoś, kto nic nie je, a energię życiową czerpie ze światła] w tekstyliach na pewno zrobisz coś, co będzie można skrytykować.
Jeśli jesteś feministką, to zostaniesz odsądzona od czci i wiary – bynajmniej nie przez feministki, a przez szowinistów – jeśli tylko pozwolisz mężczyźnie otworzyć przed sobą drzwi albo, nie daj Boże, zapłacić za twoją zieloną herbatę.
Jeśli stwierdzisz, że w coś wierzysz, to będziesz musiał zostać fanatykiem [i to, bynajmniej, nie wg twoich wyobrażeń na ten temat], żeby nie usłyszeć zjadliwych komentarzy, na temat słabości twojej wiary i grzesznego życia.
itede
itepe
Ale, na szczęście, można takich ludzi OLAĆ. Totalnie. Z góry na dół. Z prawej do lewej.
I po skosie.
;-)
Jednak ludzie opisanego wyżej typu posiadają cechę, która nieustająco mnie zadziwia – zajebistą spostrzegawczość. Aczkolwiek im dłużej o tym myślę, tym bardziej dochodzę do wniosku [choć chętnie doszłabym do czegoś innego ;-)], że… nie ma się czemu dziwić.
Ludzie cośrobiący są taką solą w oczach tych, którzy nie robią nic, że celem tych drugich, wręcz stanowiącym o ich poczuciu własnej wartości, staje się znalezienie pretekstu do stwierdzenia, że oni sami wcale nie są od tych cośrobiących GORSI.
Co – chyba – znaczy, że tak naprawdę WIEDZĄ, że SĄ gorsi ;-)
Troszkę ciekawi mnie dlaczego – skoro celem jest poprawa własnego samopoczucia – wolą szukać niekonsekwencji w działaniach, powiedzmy, DZIAŁACZY zamiast samemu COŚ zrobić, ale jestem w stanie pogodzić się z myślą, że są na tym świecie rzeczy, o których nie śniło się aalaascee i których aalaaskaa nie jest w stanie pojąć ;-)
Uparcie trwam w przekonaniu, że lepiej wpływać na własne samopoczucie własnymi działaniami niż cudzymi. Taka jestem dziwna. Przepraszam.
A do czego tym długim wstępem zmierzam?
A do opowiedzenia historii mojego prania. A nawet – wielu prań.
:-)
Pralka stoi w łazience, więc zdarza się, że moi niespodziewani goście widują ją włączoną [spodziewani znacznie rzadziej, bo jakoś nie mam zwyczaju robienia prania w czasie przyjmowania gości]. I jeśli już taka sytuacja ma miejsce, to niemal każdy, kto odwiedzi wówczas moją łazienkę, wychodzi stamtąd podekscytowany i mówi:
– Jak to możliwe, że TY [właśnie TY!] używasz funkcji „podwyższony poziom wody”?
Niektórzy mówią to żartobliwie i nie wykreślam ich z grona znajomych, a niektórzy prezentują postawę „Przyłapałem cię! Nie jesteś wcale taka pro-ekologiczna! Nie jesteś ode mnie lepsza!” i już później nie umiem patrzeć na nich jak na ludzi nieupośledzonych moralnie.
PS
Piorę z użyciem tej funkcji, oczywiście, dlatego, żeby zminimalizować ryzyko reakcji alergicznej na środki piorące. Jednak podczas ostatniej dyskusji z kumplem – nie skreśliłam go, chociaż ośmielił się wypominać mi jeszcze inne grzechy przeciwko środowisku naturalnemu [tak, lubię go wyjątkowo, miał fory] – wymyśliłam dlaczego MAM PRAWO zużywać więcej wody niż on.
O WIELE WIĘCEJ.
Po moim wyjaśnieniu lekko osłabł, więc jeśli ktoś się tego boi, to niech dalej nie czyta ;-)
Ów kumpel dochował się progenitury w ilości sztuk jeden i marzy o kolejnych, więc oświadczyłam mu, że on musi oszczędzać wodę dla wszystkich swoich zstępnych i dla wszystkich pokoleń, które zapoczątkuje, a ja mogę robić co chcę, bo choćbym nie wiem co wymyśliła i tak nie będę w stanie zużyć wody, którą zużyliby moi potomni, których NIE BĘDZIE.
Innymi słowy – decyzja dotycząca nieposiadania dzieci daje mi prawo zużywania nieograniczonej ilości wody i innych zasobów naturalnych tej planety.
Jest to tak oczywiste i logiczne, że nie podlega dyskusji ;-)
Aha! Nie wiem czy wiecie, ale Polska ma najmniejsze zasoby wodne spośród wszystkich państw europejskich. Wiecie? Macie dzieci? To zakręcajcie szybciutko te wszystkie krany!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Czytelniku!
Oddaję Ci kawałek mojej podłogi - możesz zatańczyć, ale raczej nie zrywaj parkietu [no chyba, że naprawdę MUSISZ] ;-)
aalaaskaa