Nowy Rok przestawił mi w głowie zwrotnice i z nadawania przeszłam na odbiór ;-)
Przez ostatni miesiąc obejrzałam dwa pierdyliony filmów, a W PRZERWACH miedzy nimi uczęszczałam do pracy i przeczytałam parę książek. Oczywiście, filmów było znacznie więcej niż książek, bo łatwiej patrzeć niż myśleć – w tej kwestii na pewno zgodzą się ze mną mężczyźni, bo przecież nie bez powodu wolą panie ładne od pań mądrych.
Tak na marginesie: powyższe zdanie napisałam – OCZYWIŚCIE – tylko i wyłącznie dlatego, że jestem pasztetem. Gdyby tak nie było, to PRZECIEŻ wypełniłabym ten blog moimi fotografiami... czyż to nie jest oczywiste?
A wracając do oglądania – które, jako się rzekło, w znaczenie mniejszym stopniu zużyło moje zasoby własne, zwłaszcza wyobraźnię, niż czytanie – dodam jeszcze, że obejrzałam bez ładu, składu i sensownej struktury wiele pozycji z listy filmów, które kiedyś-tam wcześniej miałam ochotę obejrzeć. Aczkolwiek co nieco jeszcze zostało i na następny zjazd formy na pewno wystarczy...
Na pewno nie obejrzę ponownie dwóch horrorów ze Wschodu: „Zdjęcia śmierci” i „Czerwonych pantofelków” - gdybym miała zachęcać kogoś do obejrzenia któregoś z nich, to wolałabym polecać „Zdjęcie śmierci” ze względu na wyższe stężenie logiki w opowiadanej historii. OCZYWIŚCIE ten film, jak większość tego typu produkcji, nie wnosi żadnych wartości do życia widza, ale na plus przemawia fakt, że żadnych też nie wynosi.
Największą wadą „Czerwonych pantofelków” jest zakończenie – nawet horrorowa historia powinna mieć jakąś, choćby w minimalnym stopniu sensowną, genezę, a tę niepotrzebnie przekombinowano. Wydaje mi się, że ten film byłby o dwa nieba lepszy, gdyby twórcy poprzestali TYLKO na obłożonych klątwą butach.
Oprócz tych ze Wschodu, oglądałam też horrory z umownego Zachodu, a w pamięci utkwił mi ten pt. „Plaga” (The Reaping) – bardzo łatwo znaleźć krytyczne opinie o tym filmie, więc przekornie zalinkowałam pozytywną :-) OCZYWIŚCIE nie jest to film, który koniecznie trzeba obejrzeć, ale nie na wszystkie niepochlebne opinie zasłużył.
Jednak bardziej od krytycznych recenzji – w końcu o gustach się nie dyskutuje - dziwią mnie głosy osób twierdzących, że zakończenie jest niejasne. To prawda, że nie wiemy co się stanie dalej, ale to, co dotyczy przeszłości jest jasne – oczywiście, poza odpowiedzią na pytanie DLACZEGO ;-)
Zapamiętałam też thriller/kryminał pt. „Reguła” (W &Delta Z), który naprawdę mógłby mi się spodobać, ale są pewne ALE. Przede wszystkim, logika odrobinę kuleje na jedną nóżkę: jeżeli motywem działań Jean Lerner była chęć zemsty zmiksowana z chęcią usprawiedliwienia wcześniejszego postępku knowaniami samolubnych genów, to zakończenie „eksperymentu” nie powinno jej ucieszyć, tylko załamać – tym bardziej, że nie wchodziły w grę geny. Przyjmijmy jednak, że jej zadowolenie da się uzasadnić – w końcu okazało się, że miłość istnieje, a to już nie byle co ;-) Największą porażką tego filmu jest Melissa George w roli Helen, początkującej policjantki z wydziału zabójstw. To, co zrobiła z tą rolą określa tylko jedno słowo: AWARIA. Trudno powiedzieć czy Ashley Walters jako Daniel Leone był od niej lepszy czy gorszy, ale w końcówce ją „przebił”.
Swoją drogą, strasznie jestem ciekawa czy jest ktoś, kto po obejrzeniu tego filmu nie zaczął się zastanawiać, czy autor scenariusza jest gejem?
– To była pierwsza rzecz, którą sprawdziłam po seansie...
A odpowiedź twierdząca wcale mnie nie zdziwiła.
Zaskoczyły mnie natomiast losy George'a Price'a, ale to już całkiem inna historia.
Thriller „Ktoś całkiem obcy” (Perfect Stranger) też zapadł mi w pamięć, ale głównie dlatego, że długo zastanawiałam się, co trzeba byłoby w nim zmienić, żeby był dobry ;-)
Zgadzam się z każdym słowem TEJ OPINII
Zauważyłam, że decydujący wpływ na moją opinię o filmie ma zakończenie, więc koniecznie muszę wspomnieć o kryminale pt. „Samotne śledztwo” (Contre - enquete), który obejrzałam via tivi. Oglądałam go ze średnim zainteresowaniem, ale zakończenie tak mnie zaskoczyło, że natychmiast uznałam, że to świetny film ;-)
Oczywiście od teorii o decydującej roli zakończenia są liczne wyjątki i należy do nich np. film pt. „Naga prawda o miłości” (The Truth About Love). Wszystkie negatywne opinie jakie można o nim znaleźć są – uwierzcie - PRAWDZIWE, ale mnie i tak się podobał. Aczkolwiek zakończenie ma wprost nieprawdopodobnie idiotyczne - nawet jak na komedię romantyczną.
Jednak na wszystkie usterki przymknęłam oczy, albowiem w jednej z głównych ról wystąpił Dougray Scott, a jakiś tajemniczy defekt mózgu każe mi lubić starszych, brzydkich panów i nie ma na to rady ;-)
A skoro już jestem przy komediach, to zapiszę sobie wśród obejrzanych „Tylko seks” (Strictly Sexual) - prostą, a nawet prostacką historyjkę, która mogłaby być podstawą do nakręcenia filmu erotycznego, albo nawet pornograficznego – wystarczyłoby tylko trochę inaczej sfilmować niektóre sceny. Generalnie rzecz biorąc: nudy i schemat. No chyba, że ktoś lubi wulgarne rozmowy o seksie. Ja – przyznaję – lubię takie, ale te filmowe mnie akurat nie zainteresowały. A to pech! ;-)
Jeśli ktoś szuka trochę inteligentniejszych dowcipów o bzykaniu, to powinien obejrzeć animowany film pt. „Film o pszczołach” (Bee Movie). Nawet niezły, aczkolwiek start ma zdecydowanie lepszy od finiszu.
A będąc przy animowanych produkcjach dla dorosłych dzieci, wspomnę jeszcze o filmie „WALL-E”, który obejrzałam najpierw tylko do połowy, bo... śmiertelnie mnie znudził. Resztę obejrzałam dopiero po kilku dniach, kiedy nie miałam niczego innego pod ręką i wtedy ta druga część bardzo mi się spodobała. Nie wiem czy jest naprawdę lepsza od pierwszej, czy po prostu za pierwszym razem byłam w złym nastroju – przekonam się, kiedy/jeśli obejrzę całość od początku do końca. Ale już teraz jedno nie budzi moich wątpliwości: technicznie ten film jest bez zarzutu.
Oprócz filmów animowanych, z tematem „dzieci” kojarzy mi się film pt. „Sztuczki”, o którym najpierw usłyszałam/przeczytałam mnóstwo pochlebnych opinii, a dopiero potem go obejrzałam i... strasznie się zawiodłam. Możliwe, że trochę z powodu zbyt dużych oczekiwań, bo jednak „Sztuczki” wyróżniają się pozytywnie na tle większości polskich produkcji, ale czegoś w nich brakuje i czegoś jest za dużo, więc w ostatecznym rachunku bilans nie oszałamia.
Trochę racji ma autor tej opinii, ale i tak należy ten film obejrzeć, żeby wiedzieć czy słusznie zgarnął tyle nagród, ile zgarnął.
Mnóstwo osób mówiących/piszących o tym filmie przypomina inny film tego samego reżysera, też chwalony i nagradzany, a mianowicie „Zmruż oczy”, więc dodam jeszcze, że kilkakrotnie usiłowałam „Zmruż oczy” obejrzeć, ale nigdy mi się to nie udało – może jeszcze kiedyś spróbuję to zrobić, ale wątpię czy dam radę, bo antykunszt aktorski Małgorzaty Foremniak zawsze zwala mnie z nóg i wymusza OFF.
A propos nagród, libański film pt. „Karmel” też zebrał mnóstwo hurraoptymistycznych recenzji, ale mnie najbardziej podoba się TA, bo jest zgodna z prawdą i nie słodzi tego, co słodkie tak do końca nie jest.
Na koniec (nie chodzi o to, że już opisałam wszystkie filmy, które przychodzą mi do głowy, ale o to, że już mnie to znudziło ;-)), czas na film, który nie tylko mi się spodobał, ale – rzadko to mówię – jest LEPSZY od książki, na podstawie której powstał scenariusz. Mam na myśli „Gwiezdny pył” (Stardust), film fantasy na podstawie powieści Neila Gaimana; aczkolwiek nie wszyscy się z tą opinią o lepszości zgadzają.
Jest to kino lekkie łatwe i przyjemne, a zawsze śliczną (i uwielbianą przeze mnie) Michelle Pfeiffer w roli czarownicy oraz Roberta De Niro w roli całkiem na bakier z jego emploi naprawdę warto zobaczyć.
Film „2046” zasługuje na oddzielny wpis i pewnie go dostanie.
Albo nie ;-)